poniedziałek, 26 stycznia 2015

Łzy nieba. Historia Kimiko.

Dziesięcioletnia ja schodzę po schodach, prosto do piwnicy. Prowadzą mnie dwaj mężczyźni odziani w brudnoczerwono szaty. Na ich twarzach malował się spokój. Tak jakby robili to już setki razy. Mimo że wiedziałam że tak nie było. W otoczeniu nie było tak dużo dzieci i tak na prawdę nigdy ich wiele nie było. Babcia przebrała mnie w podobną szatę, lecz w kolorze jasnej szarości. Nim jeszcze zaczęłam tu schodzić siedziałam ze starszą kobietą w moim pokoju. Wyglądałam przez okno i obserwowałam jak pada deszcz nie rozumiejąc dlaczego.
- Babciu..
Spojrzała na mnie niebieskimi oczami w kolorze bezchmurnego nieba.
- Tak belle?
Zawsze zwracała się do mnie piękna, choć ja nie uważałam żebym była choćby ładna.
- Dlaczego pada deszcz?
- Nie wiem, belle. Niebo płacze z różnych powodów.
- Niebo płacze..?
 Zmrużyłam oczy, niedowierzając.
- Ale przecież niebo nie może płakać. To niemożliwe.
- Łzy zawsze są prawdziwe, kochanie.
Zaczęłam się bawić bransoletką z brązowych koralików, którą miałam na nadgarstku. Była na niej mała zawieszka w kształcie płomyka. Dostałam ją od babci, podobno to rodowa pamiątka, ale w takim razie powinna mieć ją moja matka. Jedyny problem w tym, że nie wiadomo gdzie ona jest. A raczej ja tego nie wiem. Już otworzyłam usta żeby powtórzyć "ale" raz jeszcze, gdy ci mężczyźni zabrali mnie stamtąd . Potem zaprowadzili mnie na schody, którymi właśnie idę.
Postawiłam bosą stopę na ziemi. Dalej droga prowadziła przez tunel. Moi strażnicy weszli tam nawet bez zająknięcia. Ja jednak stanęłam przed nim. Musiałam tam wejść, a mimo wszystko nie potrafiłam. Wiedziałam co mnie tam czeka. Każde z nas musiało tędy przejść. Jeden z mężczyzn obrócił się w moją stronę z uśmiechem.
- Jeśli się boisz możesz złapać mnie za rękę.
Uniosłam wysoko głowę.
- Nie potrzebuję tego. Nigdy nie bałam się ciemności.
- Jak chcesz mała.-Uniósł ręce do góry i odsunął się tak bym mogła przejść. Wciąż z uniesioną głową minęłam ich i poszłam przodem, zaciskając mocna pięści. Już po kilku krokach zobaczyłam światło zwiastujące koniec korytarza. Koniec wędrówki.
Pomieszczenie do którego weszłam było w kształcie ogromnej kopuły. Na samym środku narysowano symbole sił rządzących światem: światła, wody, powietrza, ziemi, ognia i ducha, tak by tworzył krąg. Brakowało tam jednak znaku ciemności. Z tego co wiem nigdy jej nie pisano. Pozostawiano tylko puste miejsce. Pośrodku postawiono wielką misę w której płoną ogień. Po lewej jak i po prawej stronie stały postacie ubrane w różnego koloru szaty symbolizujące to same co znaki wokół paleniska. Biały, zielony, brudnoczerwony, ciemny błękit, złoty, ciemna szarość i brąz.
Mężczyźni nie ruszyli ze mną dalej. Tu kończyła się już ich rola. Dalej musiałam iść sam. Zeszłam spokojnie z podestu i próbują nie wydawać stopami zbyt głośnych odgłosów ruszyłam przed siebie. Podłoga była zimna, ale w tym momencie niezbyt mi to przeszkadzało. Dziś miała się wydarzyć najważniejsza rzecz w moim życiu i nic nie mogło mi przeszkodzić. Podeszłam do kręgu tak by znaleźć się przed znakiem ognia. Dopiero tu można usłyszeć było ciche pomruki stojących w kole osób. To była piękna pieśń. I każdy z nas ją znał. Ja jednak nie powinnam jej nucić. Nie dziś. Pokłoniłam się przed znakiem i znikąd w mojej dłoni pojawił się nóż. Prosty z drewnianą rączką. Niewiele znaczący. Stanęłam prosto i przecięłam wnętrze lewej dłoni. Krew skapała na ziemię zabarwiając znak pod moimi stopami. Patrzałam na niego tylko przez chwilę, potem wkroczyłam do środka kręgu. Obeszłam palenisko by stanąć naprzeciw "ognia". Wyciągnęłam skaleczoną rękę i ubrudziłam ją w popiołach, które leżały na obrzeżach wewnątrz misy. Potem skaleczyłam drugą dłoń. Teraz wystarczyło ją wyciągnąć, ale zawahałam się. Musiałam to zrobić, ale co jeśli żadne z żywiołów mnie nie przyjmie? Zamknęłam oczy i westchnęłam, jednocześnie unosząc dłoń nad ogień. Krew syczała na palonych węglach. A czerwone płomienie zaczęły mnie parzyć mimo tego że nie powinny. Rozszerzyłam oczy. Na mojej ręce powoli pojawiły się bąble. To nie powinno się dziać... W tym momencie ogień buchnął i wszyscy padliśmy na ziemię. Uderzyłam głową o posadzkę. Wszystko wirowało mi przed oczami. Dopiero po chwili udało mi się dojść do siebie. Ogień nie był już pomarańczowy. Nie przecinały go czerwono- złote pasy. Teraz był czarny jak bezgwiezdna noc. Po misie zaczął spływać ciemny dym, który wręcz przypominał maź. Tak nie powinno być... Bałam się że stanie się coś tym wokół mnie, że to coś ich zaatakuje. Rozejrzałam się, ale na twarzach tych wszystkich ludzi, których znałam było tylko obrzydzenie. A chmura już okryła moje nogi i oplotła dłonie. Tylko na jednej twarzy majaczył się smutek i upokorzenie.
- Babciu..- Wyciągnęłam rękę w stronę tej starszej kobiety, ubranej w ciemnoczerwoną szatę. Tej która była mi tak bliska... ale ona nie chwyciła jej tak jak to robiła gdy byłam smutna. Zrobiła jedynie krok w tył.
- Więc już wiemy czemu niebo płakało... Płakało nad twoim losem, moje dziecię.
W tym momencie zrozumiałam. Już do nich nie należałam. Po policzkach popłynęły mi łzy. Zaczęłam biec przed siebie, a oni nawet nie próbowali mnie zatrzymać. A dym mnie nie odstąpił.

Bo było coś co nie powinno uczestniczyć w tym rytuale. Pradawna siła, której znaku nawet nie pisano przy tworzeniu kręgu. Tak bardzo przez wszystkich znienawidzona. Ciemność.
Teraz nie byłam już ognistym Kitsune.
Byłam Kimiko Firebird.
Byłam jedynym dzieckiem, które przeszło wtedy inicjację.

Jestem Kitsune.
Jestem Demonem.
Jestem Yako.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz