poniedziałek, 12 stycznia 2015

(Nie)Winna wycieczka do miasta.

Rozejrzałem się dookoła. Były tu ledwie dwie osoby, włącznie ze mną i kasjerem. Nie był to może najpopularniejszy sklep. ale tylko tu mieli moje ulubione piwo. Zresztą chwilowo nie miałem ochoty na chodzenie pośród tłumów. Zastanawiałem się raczej jak znaleźć wśród nich osobę, która mnie interesowała.
Abeyance.
A więc to było jej imię. Na szczęcie znam szybki sposób by kogoś znaleźć. Wystarczy po prostu przestać szukać. Wypakowałem z lodówki cały zapas piwa. Przeszedłem się jeszcze między półkami i dorzuciłem do zakupów chipsy i mnóstwo truskawkowych lizaków. Co jak co, ale nie lubiłem gdy po paleniu z ust pachniało mi tytoniem. Podszedłem do kasy i postawiłem koszyk na blacie. Mężczyzna tylko kiwnął mi głową, dorzucił zapas papierosów i skasował zakupy. Potem tak samo znudzony jak ja, spakował je, wydał resztę i podał mi reklamówkę.
-Dzięki.
Złapałem torbę i wyszedłem ze sklepu, jak najszybciej chowając się w cieniu. Nie przepadałem za słońcem. Na szczęście idąc bokiem placu mogłem bez problemu uniknąć jego promieni. Jako że moja droga wiodła wręcz w "linii prostej", nie widziałem problemu by się schować. Po drodze rozglądałem się wokół. Śmiejące się grupy dziewczyn ubranych w zbyt krótkie spódniczki, kolesie uchlani jeszcze przed zachodem słońca i kłócąca się para.  Mimo że nie zaznałem uczucia "miłości" wiedziałem że ta parka długo już nie wytrzyma. Stanąłem więc i patrzałem. Krzyczeli na siebie, co raz głośniej, potem kobieta chce odejść, on łapie ją za ramie, ona obraca się i uderza go w twarz. BUM! Sprawa i związek, rozwiązane. Spokojnie szedłem dalej, póki nie dotarłem do sklepu z antykami. Tak na prawdę nie miałem konkretnego celu, chciałem się tylko przywitać.
Otworzyłem drzwi, a ze środka dobiegło szczekanie psa. Sklep był wypełniony meblami., drobiazgami, książkami i wręcz pachniał starością.
- Dzień dobry Andy. Miło cię znów widzieć!
O jeden ze starych foteli, opierał się Gabriel. Długie nugatowe włosy miał jak zwykle splecione w kucyk. Mleczna skóra w cieniu prawie, że świeciła. Na sobie miał dżinsy i ten okropny sweter w biało-granatowe pasy. Uśmiechał się szeroko. Najdziwniejsze jednak były w nim zawsze zamknięte oczy. Nie wiem czy taki się urodził czy to jakaś choroba. Nigdy mi tego nie wyjaśnił. Jakimś dziwnym sposobem mógł jednak oglądać świat.
- Znowu piwo?
Wskazał na moją reklamówkę i uniósł brew. Tylko wzruszyłem ramionami.
- Mógłbyś przestać pić alkohol Andy.
- A ty za to odstaw herbatę.
- Nigdy.
Gabriel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Spokojnym krokiem przeszedł w kierunki recepcji. Dzwoneczek zawieszony na sznurku, obwiązanym wokół nadgarstka, dzwonił za każdym razem, gdy ten się ruszył. Usiadłem na jednej z kanap i wyciągnąłem piwo. Otworzyłem je i uniosłem w stronę Gabriela opartego o blat.
- Twoje zdrowie.
On uniósł filiżankę z herbatą.
- I twoje też!
Siedzieliśmy tak kilka minut w ciszy, popijając napoje.
- OH! No właśnie!
Spojrzałem się na niego zdziwiony, ale on odwrócony do mnie plecami, grzebał już w swoich antykach.
-Znalazłem!
Podszedł do mnie szybkim krokiem i położył mi starą pozytywkę na kolanach. Była zdobiona złotymi pięknymi zawijasami, pomiędzy którymi można było też czasem odnaleźć pojedynczą gwiazdkę. Reszta była cała czarna, tylko gdzie nie gdzie lekko zarysowana. Za prawej strony miała miejsce na kluczyk. Podniosłem wieko do góry. Mała balerin z uniesionymi do góry rękoma "wyprostowała się". Była na prawdę mała w porównaniu do reszty pozytywki, ale równie dopracowana. Miała na sobie czarną sukieneczkę, u dołu z falbankami, a pasie z przewiązaną różową wstążką. Jej brązowe włosy przypominały fale i opadały na plecy figurki, w nich także znalazła się różowa kokardka. Na nogach miała białe baleriny. Skórę miała jaśniutką, a oczy zamknięte. Stała na małym podeściku, który zapewne powinien kręcić się w dźwięki muzyki. Dolną częścią uniesionego wieka było lusterko, ale ono również było zarysowane i pęknięte.
- Masz do niej kluczyk?
Wyciągnął go z kieszeni i podał mi. Staroświecki i złotawy. Już chciałem nakręcić pozytywkę, gdy Gabriel ostudził moje zapędy.
-Niestety mechanizm nie działa- Zmarszczył czoło- A ja się na tym nie zna, więc pomyślałem że może ty mógłbyś pomóc?
Naprawienie jej to była dla mnie drobnostka. Naprawiałem już gorsze rzeczy.
-Nie ma problemu. Tylko musisz mi ją spakować.
-Zawsze mogę na ciebie liczyć.
Zabrał mi pudełeczko z kolan i znów zaczął krzątać się wokół recepcji.
- A tak na prawdę to po co przyszedłeś?
-Szukam czegoś, a raczej kogoś, ale wiesz jaką wyznaję zasadę. Jeśli chcesz kogoś znaleźć...
-...przestań szukać.- Dokończył.
Gdy on zaczął pakować pozytywkę, ja wyjrzałem przez okno, upijając łyk piwa i omal się nie zakrztusiłem. Wśród ludzi na placu znalazłem osobę której szukałem. Wskazałem na okno.
-A widzisz Aniele? Moja metoda działa.
Podał mi paczuszkę.
-Dołożyłem ci tam też dwie książki. No i radzę ci się pośpieszyć, bo zaraz zniknie z pola widzenia.
Miał rację. Dziewczyna prawie skręcała już za róg. Złapałem  szybko pozytywkę i swoją reklamówkę, wybiegając z "Vintage Antiques" najszybciej jak mogłem. Na szczęście miałem to do siebie, że ludzie robili mi przejście i usuwali się na boki, gdy szedłem. Tylko kilka minut zajęło mi dojście do uroczej istotki. Ta spokojnie skierowała się w stronę ławki. Ściągnęła z ramienia torbę i usiadła zaczynając grzebać w jednej z kieszeni. Po chwili otworzyła szeroko oczy coraz gwałtowniej przebierając w kieszeniach. W końcu westchnęła z irytacją i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Przywołałem na twarz uśmiech. "Czyżby czegoś zapomniała?". Skierowałem się w jej stronę. Usiadłem na ławce zachowując odpowiedni dystans. Położyłem swoje rzeczy na ziemi i wyciągnąłem paczkę papierosów wciąż obserwując ją kątem oka.
-Nienawidzę cię wszechświecie- Wyszeptała cicho, by tylko ona mogła to usłyszeć i podniosła torbę zbierając się z ławki.
-Dlaczego? Przecież wszechświat jest taki piękny.- Co jak co, ale przy mnie nie dało się szeptać, bym tego nie usłyszał. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem srebrną zapalniczkę. Włożyłem do ust dwa papierosy, podpaliłem i znów na nią spojrzałem wyciągając w jej stronę paczkę.
-Palisz.- Ni to stwierdzenie, ni to pytanie.
- Czytasz w myślach?- Z pewną ulgą wymalowaną na twarzy wzięła jednego z nich.-Dzięki.
- W myślach raczej nie. Próbowałem, ale nigdy nie udało mi się nauczyć.- Uśmiechnąłem się i podałem jej zapalniczkę. Ściągnąłem okulary, rozsiadłem się na ławce, wyciągając nogi i przeciągając się. Usłyszałem tylko dźwięk uruchamianej zapalniczki i głęboki wdech, nim znów miałem ją w dłoni.
- Dzięki, z nieba mi spadłeś.- Uśmiechnęła się delikatnie, a ja się zaśmiałem.
-Bingo! Upadłe anioły można spotkać wszędzie, wystarczy się rozejrzeć.- Wskazałem na idącą parę- Ten na przykład jest żniwiarzem, a dziewczyna obok nie pożyje długo.
-Naprawdę?- Spytała z udawanym niedowierzeniem- A ja jestem wróżką. Miło mi.- Mimo nieco wrednej odpowiedzi uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Mi również miło. Andy Hollywood, upadły anioł. Służę dowcipem i jak to nałogowiec: piwem, papierosami i lizakami truskawkowymi. Niestety nie mam swojej wizytówki.- Również się uśmiechnąłem. Miała ładny uśmiech, była dowcipna i zadziorna. Andisiowe marzenie.
- Wywalili cię, czy sam odszedłeś?- Spytała o dziwo bez kpiny w głosie.
-Powiedzmy że sam odszedłem. Miałem dość tego że ktoś mi rozkazuje. Za to ciekawszą historią musi być to jak zostałaś wróżką.-Mrugnąłem, a ona uśmiechnęła się, powstrzymując śmiech by w końcu znów na mnie spojrzeć.
-Powiedzmy że samo wyszło. Nie miałam na to wpływu...-Nagle odrzuciła głowę w drugą stronę i wystrzeliła jak z procy przeskakując na drugą stronę ulicy. Do tego prawie wpadła pod auto.
-Na wszystko ma się wpływ..-Spokojnie siedziałem na ławce i obserwowałem dziewczynę. Dopiero gdy obróciła się w moją stronę, zorientowałem się dlaczego wręcz rzuciła się pod samochód. KOT. Po chwili uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-MAJO?!
Na rękach u idącej ku mnie dziewczyny siedziała moja wredna biała wiedźma.
-Majo! Jakim cudem się tu dostałaś?!
-Co?- Abeyance podeszła do mnie gładząc kotkę po głowie .- Twoja zguba?
- Moja. A raczej można powiedzieć że moja. Musiała wsiąść do mojego samochodu.- Wyciągnąłem ręce w jej kierunku, a ona głośno mrucząc przeskoczyła do mnie. Pogłaskałem ją po puchatej łapce.
-Głupiutka Majo.- Zerknąłem na dziewczynę- Dzięki za uratowanie mojej wrednej wiedźmy.- Kotka miauknęła jakby potwierdzając te słowa.
-Spoko, życie tego kota jest warte wiele więcej niż moje.- Wzruszyła ramionami drapiąc Majo delikatnie za uchem.-Poza tym kocham koty.
-Kłóciłbym się, ale koty również kocham. No może z wyjątkiem kotki mojej współlokatorki. Ona mnie nie lubi, a ja jej, ale Majo to moja kochana wredota.- Obserwowałem uważnie jak zachowa się Majo.-Zazwyczaj nie lubi jak się jej dotyka. Lubi cię.
-Zawsze dogadywałam się ze zwierzętami lepiej niż z ludźmi. Mimo że ludzie sami są zwierzętami.-Przerwał jej głośny krzyk kruka.- Tak szybko wrócił?-Mruknął sama do siebie, rozglądając się po niebie.
-Widocznie jesteśmy podobni, ale mogę spytać kto wrócił?- Także się rozejrzałem.
-Yoru- Odpowiedziała krótko wyciągają nadgarstek w górę. Znowu usłyszałem krzyk czarnego ptaka, który spokojnie wylądował na jej ręce, łopocząc skrzydłami i wydając z siebie jeszcze kilka pomruków. Pogładziła delikatnie jego głowę.
-Niezwykłe stworzenia z nich- Przekręciłem głowę naśladując kruka. Nie powiem, byłem zdziwiony że to stworzenie jest pupilkiem tej uroczej istotki- Zazwyczaj towarzyszą żniwiarzom.- Złapałem mocniej Majo chcącą się rzucić na Yoru. Kruk nastroszył pióra, widząc w kocie potencjalne zagrożenie. Dziewczyna przybliżyła nadgarstek do ramienia by mógł na nim usiąść.
- A on towarzyszy mnie.- Uśmiechnęła się - Ksiądz powiedział, że są omenami śmierci. Myślał że się wystraszę. ale ja jestem dumna z tego, że akurat ten jest moim przyjacielem. Kto wie, może coś w tym jest.
- Lepszy kruk niż człowiek. Ksiądz miał prawie rację. Tyle że one jej nie zwiastują, one po prostu wiedzą kiedy i gdzie ktoś zginie. Zresztą nie sądzę, żeby same w sobie były złe. Gdyby towarzyszył mi kruk tez bym się cieszył. Jeżeli masz przy sobie jednego z nich to znaczy że ktoś tam na dole- Wskazałem palcem w dół na ziemię- Cię pilnuje.
- Na dole powiadasz.- Złapała swoją torbę i uwiesiła na drugim ramieniu. Spojrzała na mnie jeszcze raz- Tak w ogóle mam na imię Abeyance, ale dla lepszej ludzkości Abey.- Powiedziała po czym ruszyła ulicą. Gdy przechodziła obok mnie zauważyłem dziwny uśmiech na jej twarzy.- Wierzę ci.
Powiedziała, by dalej spokojnie kroczyć w nieznaną mi stronę ze swoim krukiem na ramieniu.
- Nie wszystkie anioły mają skrzydła.
- Miło  było cię poznać Abey.- Mruknąłem już raczej bardziej do siebie niż do niej, wciąż ją obserwując. Po chwili złapałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę samochodu. Już nawet nie chowałem się przed słońcem, a mój cień padał na mijane przez mnie mury.
Cień ze skrzydłami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz