Dziesięcioletnia ja schodzę po schodach, prosto do piwnicy. Prowadzą mnie dwaj mężczyźni odziani w brudnoczerwono szaty. Na ich twarzach malował się spokój. Tak jakby robili to już setki razy. Mimo że wiedziałam że tak nie było. W otoczeniu nie było tak dużo dzieci i tak na prawdę nigdy ich wiele nie było. Babcia przebrała mnie w podobną szatę, lecz w kolorze jasnej szarości. Nim jeszcze zaczęłam tu schodzić siedziałam ze starszą kobietą w moim pokoju. Wyglądałam przez okno i obserwowałam jak pada deszcz nie rozumiejąc dlaczego.
- Babciu..
Spojrzała na mnie niebieskimi oczami w kolorze bezchmurnego nieba.
- Tak belle?
Zawsze zwracała się do mnie piękna, choć ja nie uważałam żebym była choćby ładna.
- Dlaczego pada deszcz?
- Nie wiem, belle. Niebo płacze z różnych powodów.
- Niebo płacze..?
Zmrużyłam oczy, niedowierzając.
- Ale przecież niebo nie może płakać. To niemożliwe.
- Łzy zawsze są prawdziwe, kochanie.
Zaczęłam się bawić bransoletką z brązowych koralików, którą miałam na nadgarstku. Była na niej mała zawieszka w kształcie płomyka. Dostałam ją od babci, podobno to rodowa pamiątka, ale w takim razie powinna mieć ją moja matka. Jedyny problem w tym, że nie wiadomo gdzie ona jest. A raczej ja tego nie wiem. Już otworzyłam usta żeby powtórzyć "ale" raz jeszcze, gdy ci mężczyźni zabrali mnie stamtąd . Potem zaprowadzili mnie na schody, którymi właśnie idę.
Postawiłam bosą stopę na ziemi. Dalej droga prowadziła przez tunel. Moi strażnicy weszli tam nawet bez zająknięcia. Ja jednak stanęłam przed nim. Musiałam tam wejść, a mimo wszystko nie potrafiłam. Wiedziałam co mnie tam czeka. Każde z nas musiało tędy przejść. Jeden z mężczyzn obrócił się w moją stronę z uśmiechem.
- Jeśli się boisz możesz złapać mnie za rękę.
Uniosłam wysoko głowę.
- Nie potrzebuję tego. Nigdy nie bałam się ciemności.
- Jak chcesz mała.-Uniósł ręce do góry i odsunął się tak bym mogła przejść. Wciąż z uniesioną głową minęłam ich i poszłam przodem, zaciskając mocna pięści. Już po kilku krokach zobaczyłam światło zwiastujące koniec korytarza. Koniec wędrówki.
Pomieszczenie do którego weszłam było w kształcie ogromnej kopuły. Na samym środku narysowano symbole sił rządzących światem: światła, wody, powietrza, ziemi, ognia i ducha, tak by tworzył krąg. Brakowało tam jednak znaku ciemności. Z tego co wiem nigdy jej nie pisano. Pozostawiano tylko puste miejsce. Pośrodku postawiono wielką misę w której płoną ogień. Po lewej jak i po prawej stronie stały postacie ubrane w różnego koloru szaty symbolizujące to same co znaki wokół paleniska. Biały, zielony, brudnoczerwony, ciemny błękit, złoty, ciemna szarość i brąz.
Mężczyźni nie ruszyli ze mną dalej. Tu kończyła się już ich rola. Dalej musiałam iść sam. Zeszłam spokojnie z podestu i próbują nie wydawać stopami zbyt głośnych odgłosów ruszyłam przed siebie. Podłoga była zimna, ale w tym momencie niezbyt mi to przeszkadzało. Dziś miała się wydarzyć najważniejsza rzecz w moim życiu i nic nie mogło mi przeszkodzić. Podeszłam do kręgu tak by znaleźć się przed znakiem ognia. Dopiero tu można usłyszeć było ciche pomruki stojących w kole osób. To była piękna pieśń. I każdy z nas ją znał. Ja jednak nie powinnam jej nucić. Nie dziś. Pokłoniłam się przed znakiem i znikąd w mojej dłoni pojawił się nóż. Prosty z drewnianą rączką. Niewiele znaczący. Stanęłam prosto i przecięłam wnętrze lewej dłoni. Krew skapała na ziemię zabarwiając znak pod moimi stopami. Patrzałam na niego tylko przez chwilę, potem wkroczyłam do środka kręgu. Obeszłam palenisko by stanąć naprzeciw "ognia". Wyciągnęłam skaleczoną rękę i ubrudziłam ją w popiołach, które leżały na obrzeżach wewnątrz misy. Potem skaleczyłam drugą dłoń. Teraz wystarczyło ją wyciągnąć, ale zawahałam się. Musiałam to zrobić, ale co jeśli żadne z żywiołów mnie nie przyjmie? Zamknęłam oczy i westchnęłam, jednocześnie unosząc dłoń nad ogień. Krew syczała na palonych węglach. A czerwone płomienie zaczęły mnie parzyć mimo tego że nie powinny. Rozszerzyłam oczy. Na mojej ręce powoli pojawiły się bąble. To nie powinno się dziać... W tym momencie ogień buchnął i wszyscy padliśmy na ziemię. Uderzyłam głową o posadzkę. Wszystko wirowało mi przed oczami. Dopiero po chwili udało mi się dojść do siebie. Ogień nie był już pomarańczowy. Nie przecinały go czerwono- złote pasy. Teraz był czarny jak bezgwiezdna noc. Po misie zaczął spływać ciemny dym, który wręcz przypominał maź. Tak nie powinno być... Bałam się że stanie się coś tym wokół mnie, że to coś ich zaatakuje. Rozejrzałam się, ale na twarzach tych wszystkich ludzi, których znałam było tylko obrzydzenie. A chmura już okryła moje nogi i oplotła dłonie. Tylko na jednej twarzy majaczył się smutek i upokorzenie.
- Babciu..- Wyciągnęłam rękę w stronę tej starszej kobiety, ubranej w ciemnoczerwoną szatę. Tej która była mi tak bliska... ale ona nie chwyciła jej tak jak to robiła gdy byłam smutna. Zrobiła jedynie krok w tył.
- Więc już wiemy czemu niebo płakało... Płakało nad twoim losem, moje dziecię.
W tym momencie zrozumiałam. Już do nich nie należałam. Po policzkach popłynęły mi łzy. Zaczęłam biec przed siebie, a oni nawet nie próbowali mnie zatrzymać. A dym mnie nie odstąpił.
Bo było coś co nie powinno uczestniczyć w tym rytuale. Pradawna siła, której znaku nawet nie pisano przy tworzeniu kręgu. Tak bardzo przez wszystkich znienawidzona. Ciemność.
Teraz nie byłam już ognistym Kitsune.
Byłam Kimiko Firebird.
Byłam jedynym dzieckiem, które przeszło wtedy inicjację.
Jestem Kitsune.
Jestem Demonem.
Jestem Yako.
poniedziałek, 26 stycznia 2015
12 osób-12 prawd.
To co kochamy najbardziej..
... niszczy nas.
... niszczy nas.
Wielu kocha samotność, lecz w pewnym momencie nie potrafi jej znieść.
Niektórzy kochają spędzać czas z innymi, lecz czasem w tym tłumie zostają sami.
Niewielu kocha pogrążać się w bólu, który zaczyna powoli zjadać ich od środka.
Są też ci którzy kochają nałogi, problem w tym że dla wielu stały się już one zwykłą rutyną.
Osoby które kochają, są porzucane lub niedoceniane przez ukochaną osobę.
Inni stali się "tymi złymi" by móc poczuć się wolni, a zostali samotni.
Kolejni chcieli być wyjątkowi, a stali się tacy sami jak inni.
Niektórzy kochali kolekcjonować, co doprowadziło ich do szaleństwa.
Jeszcze inni narzucali innym swoje przekonania, a w pewnym momencie sami przestali w nie wierzyć.
Niewielu eksperymentowało z samym sobą by się dopasować, a stali się wybrykami natury.
Niektórzy chcieli być kochani, a zostali porzuceni.
Wielu oczekiwało od siebie zbyt wiele i nie podołali.
Ostatni kochali zbyt mocno i zostali zniszczeni.
niedziela, 25 stycznia 2015
TO JA.
Nie wiem czy to boli naprawdę.
Nie jestem pewna czy to czuję, czy tylko to sobie wyobrażam.
Ten ból jest mój.
PRZESTAŃ!
Ten ścisk w żołądku. Te ciągłe myśli o tym jednym.
Żeby sobie ulżyć.
PRZESTAŃ!
Tnę.
Ale krew nie płynie.
Tnę za słabo.
Ale blizny. Taaak...
To one są ważne.
Ból przypomina mi o tym że jeszcze żyję.
Jestem tu.
PRZESTAŃ!
Inni jeszcze o mnie nie zapomnieli.
Ból nie zapomniał.
Samotność nie zapomniała.
Ściągam maskę. Nie muszę się przed tym chować.
PRZESTAŃ!
Tnę jeszcze raz.
Tym razem mocno.
Krew.
Dzięki temu bólowi zapominam o tym drugim bólu.
BÓL.
BÓL.
Czuję się lepiej.
Zimne ostrze noża.
Zaciskam na nim palce.
Głos w mojej głowie.
PRZESTAŃ!
Robię dobrze.
Czuję to.
Wiem co to znaczy.
Nie potrzebuję ich.
BÓL.
Nie chcę go.
Nienawidzę go.
Oddycham nim.
Potrzebuję go.
Potrzebuję go.
Krwawię nim.
Myślę o nim.
Kocham go.
Kocham go.
Żyję nim.
TO JA.
poniedziałek, 12 stycznia 2015
(Nie)Winna wycieczka do miasta.
Rozejrzałem się dookoła. Były tu ledwie dwie osoby, włącznie ze mną i kasjerem. Nie był to może najpopularniejszy sklep. ale tylko tu mieli moje ulubione piwo. Zresztą chwilowo nie miałem ochoty na chodzenie pośród tłumów. Zastanawiałem się raczej jak znaleźć wśród nich osobę, która mnie interesowała.
Abeyance.
A więc to było jej imię. Na szczęcie znam szybki sposób by kogoś znaleźć. Wystarczy po prostu przestać szukać. Wypakowałem z lodówki cały zapas piwa. Przeszedłem się jeszcze między półkami i dorzuciłem do zakupów chipsy i mnóstwo truskawkowych lizaków. Co jak co, ale nie lubiłem gdy po paleniu z ust pachniało mi tytoniem. Podszedłem do kasy i postawiłem koszyk na blacie. Mężczyzna tylko kiwnął mi głową, dorzucił zapas papierosów i skasował zakupy. Potem tak samo znudzony jak ja, spakował je, wydał resztę i podał mi reklamówkę.
-Dzięki.
Złapałem torbę i wyszedłem ze sklepu, jak najszybciej chowając się w cieniu. Nie przepadałem za słońcem. Na szczęście idąc bokiem placu mogłem bez problemu uniknąć jego promieni. Jako że moja droga wiodła wręcz w "linii prostej", nie widziałem problemu by się schować. Po drodze rozglądałem się wokół. Śmiejące się grupy dziewczyn ubranych w zbyt krótkie spódniczki, kolesie uchlani jeszcze przed zachodem słońca i kłócąca się para. Mimo że nie zaznałem uczucia "miłości" wiedziałem że ta parka długo już nie wytrzyma. Stanąłem więc i patrzałem. Krzyczeli na siebie, co raz głośniej, potem kobieta chce odejść, on łapie ją za ramie, ona obraca się i uderza go w twarz. BUM! Sprawa i związek, rozwiązane. Spokojnie szedłem dalej, póki nie dotarłem do sklepu z antykami. Tak na prawdę nie miałem konkretnego celu, chciałem się tylko przywitać.
Otworzyłem drzwi, a ze środka dobiegło szczekanie psa. Sklep był wypełniony meblami., drobiazgami, książkami i wręcz pachniał starością.
- Dzień dobry Andy. Miło cię znów widzieć!
O jeden ze starych foteli, opierał się Gabriel. Długie nugatowe włosy miał jak zwykle splecione w kucyk. Mleczna skóra w cieniu prawie, że świeciła. Na sobie miał dżinsy i ten okropny sweter w biało-granatowe pasy. Uśmiechał się szeroko. Najdziwniejsze jednak były w nim zawsze zamknięte oczy. Nie wiem czy taki się urodził czy to jakaś choroba. Nigdy mi tego nie wyjaśnił. Jakimś dziwnym sposobem mógł jednak oglądać świat.
- Znowu piwo?
Wskazał na moją reklamówkę i uniósł brew. Tylko wzruszyłem ramionami.
- Mógłbyś przestać pić alkohol Andy.
- A ty za to odstaw herbatę.
- Nigdy.
Gabriel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Spokojnym krokiem przeszedł w kierunki recepcji. Dzwoneczek zawieszony na sznurku, obwiązanym wokół nadgarstka, dzwonił za każdym razem, gdy ten się ruszył. Usiadłem na jednej z kanap i wyciągnąłem piwo. Otworzyłem je i uniosłem w stronę Gabriela opartego o blat.
- Twoje zdrowie.
On uniósł filiżankę z herbatą.
- I twoje też!
Siedzieliśmy tak kilka minut w ciszy, popijając napoje.
- OH! No właśnie!
Spojrzałem się na niego zdziwiony, ale on odwrócony do mnie plecami, grzebał już w swoich antykach.
-Znalazłem!
Podszedł do mnie szybkim krokiem i położył mi starą pozytywkę na kolanach. Była zdobiona złotymi pięknymi zawijasami, pomiędzy którymi można było też czasem odnaleźć pojedynczą gwiazdkę. Reszta była cała czarna, tylko gdzie nie gdzie lekko zarysowana. Za prawej strony miała miejsce na kluczyk. Podniosłem wieko do góry. Mała balerin z uniesionymi do góry rękoma "wyprostowała się". Była na prawdę mała w porównaniu do reszty pozytywki, ale równie dopracowana. Miała na sobie czarną sukieneczkę, u dołu z falbankami, a pasie z przewiązaną różową wstążką. Jej brązowe włosy przypominały fale i opadały na plecy figurki, w nich także znalazła się różowa kokardka. Na nogach miała białe baleriny. Skórę miała jaśniutką, a oczy zamknięte. Stała na małym podeściku, który zapewne powinien kręcić się w dźwięki muzyki. Dolną częścią uniesionego wieka było lusterko, ale ono również było zarysowane i pęknięte.
- Masz do niej kluczyk?
Wyciągnął go z kieszeni i podał mi. Staroświecki i złotawy. Już chciałem nakręcić pozytywkę, gdy Gabriel ostudził moje zapędy.
-Niestety mechanizm nie działa- Zmarszczył czoło- A ja się na tym nie zna, więc pomyślałem że może ty mógłbyś pomóc?
Naprawienie jej to była dla mnie drobnostka. Naprawiałem już gorsze rzeczy.
-Nie ma problemu. Tylko musisz mi ją spakować.
-Zawsze mogę na ciebie liczyć.
Zabrał mi pudełeczko z kolan i znów zaczął krzątać się wokół recepcji.
- A tak na prawdę to po co przyszedłeś?
-Szukam czegoś, a raczej kogoś, ale wiesz jaką wyznaję zasadę. Jeśli chcesz kogoś znaleźć...
-...przestań szukać.- Dokończył.
Gdy on zaczął pakować pozytywkę, ja wyjrzałem przez okno, upijając łyk piwa i omal się nie zakrztusiłem. Wśród ludzi na placu znalazłem osobę której szukałem. Wskazałem na okno.
-A widzisz Aniele? Moja metoda działa.
Podał mi paczuszkę.
-Dołożyłem ci tam też dwie książki. No i radzę ci się pośpieszyć, bo zaraz zniknie z pola widzenia.
Miał rację. Dziewczyna prawie skręcała już za róg. Złapałem szybko pozytywkę i swoją reklamówkę, wybiegając z "Vintage Antiques" najszybciej jak mogłem. Na szczęście miałem to do siebie, że ludzie robili mi przejście i usuwali się na boki, gdy szedłem. Tylko kilka minut zajęło mi dojście do uroczej istotki. Ta spokojnie skierowała się w stronę ławki. Ściągnęła z ramienia torbę i usiadła zaczynając grzebać w jednej z kieszeni. Po chwili otworzyła szeroko oczy coraz gwałtowniej przebierając w kieszeniach. W końcu westchnęła z irytacją i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Przywołałem na twarz uśmiech. "Czyżby czegoś zapomniała?". Skierowałem się w jej stronę. Usiadłem na ławce zachowując odpowiedni dystans. Położyłem swoje rzeczy na ziemi i wyciągnąłem paczkę papierosów wciąż obserwując ją kątem oka.
-Nienawidzę cię wszechświecie- Wyszeptała cicho, by tylko ona mogła to usłyszeć i podniosła torbę zbierając się z ławki.
-Dlaczego? Przecież wszechświat jest taki piękny.- Co jak co, ale przy mnie nie dało się szeptać, bym tego nie usłyszał. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem srebrną zapalniczkę. Włożyłem do ust dwa papierosy, podpaliłem i znów na nią spojrzałem wyciągając w jej stronę paczkę.
-Palisz.- Ni to stwierdzenie, ni to pytanie.
- Czytasz w myślach?- Z pewną ulgą wymalowaną na twarzy wzięła jednego z nich.-Dzięki.
- W myślach raczej nie. Próbowałem, ale nigdy nie udało mi się nauczyć.- Uśmiechnąłem się i podałem jej zapalniczkę. Ściągnąłem okulary, rozsiadłem się na ławce, wyciągając nogi i przeciągając się. Usłyszałem tylko dźwięk uruchamianej zapalniczki i głęboki wdech, nim znów miałem ją w dłoni.
- Dzięki, z nieba mi spadłeś.- Uśmiechnęła się delikatnie, a ja się zaśmiałem.
-Bingo! Upadłe anioły można spotkać wszędzie, wystarczy się rozejrzeć.- Wskazałem na idącą parę- Ten na przykład jest żniwiarzem, a dziewczyna obok nie pożyje długo.
-Naprawdę?- Spytała z udawanym niedowierzeniem- A ja jestem wróżką. Miło mi.- Mimo nieco wrednej odpowiedzi uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Mi również miło. Andy Hollywood, upadły anioł. Służę dowcipem i jak to nałogowiec: piwem, papierosami i lizakami truskawkowymi. Niestety nie mam swojej wizytówki.- Również się uśmiechnąłem. Miała ładny uśmiech, była dowcipna i zadziorna. Andisiowe marzenie.
- Wywalili cię, czy sam odszedłeś?- Spytała o dziwo bez kpiny w głosie.
-Powiedzmy że sam odszedłem. Miałem dość tego że ktoś mi rozkazuje. Za to ciekawszą historią musi być to jak zostałaś wróżką.-Mrugnąłem, a ona uśmiechnęła się, powstrzymując śmiech by w końcu znów na mnie spojrzeć.
-Powiedzmy że samo wyszło. Nie miałam na to wpływu...-Nagle odrzuciła głowę w drugą stronę i wystrzeliła jak z procy przeskakując na drugą stronę ulicy. Do tego prawie wpadła pod auto.
-Na wszystko ma się wpływ..-Spokojnie siedziałem na ławce i obserwowałem dziewczynę. Dopiero gdy obróciła się w moją stronę, zorientowałem się dlaczego wręcz rzuciła się pod samochód. KOT. Po chwili uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-MAJO?!
Na rękach u idącej ku mnie dziewczyny siedziała moja wredna biała wiedźma.
-Majo! Jakim cudem się tu dostałaś?!
-Co?- Abeyance podeszła do mnie gładząc kotkę po głowie .- Twoja zguba?
- Moja. A raczej można powiedzieć że moja. Musiała wsiąść do mojego samochodu.- Wyciągnąłem ręce w jej kierunku, a ona głośno mrucząc przeskoczyła do mnie. Pogłaskałem ją po puchatej łapce.
-Głupiutka Majo.- Zerknąłem na dziewczynę- Dzięki za uratowanie mojej wrednej wiedźmy.- Kotka miauknęła jakby potwierdzając te słowa.
-Spoko, życie tego kota jest warte wiele więcej niż moje.- Wzruszyła ramionami drapiąc Majo delikatnie za uchem.-Poza tym kocham koty.
-Kłóciłbym się, ale koty również kocham. No może z wyjątkiem kotki mojej współlokatorki. Ona mnie nie lubi, a ja jej, ale Majo to moja kochana wredota.- Obserwowałem uważnie jak zachowa się Majo.-Zazwyczaj nie lubi jak się jej dotyka. Lubi cię.
-Zawsze dogadywałam się ze zwierzętami lepiej niż z ludźmi. Mimo że ludzie sami są zwierzętami.-Przerwał jej głośny krzyk kruka.- Tak szybko wrócił?-Mruknął sama do siebie, rozglądając się po niebie.
-Widocznie jesteśmy podobni, ale mogę spytać kto wrócił?- Także się rozejrzałem.
-Yoru- Odpowiedziała krótko wyciągają nadgarstek w górę. Znowu usłyszałem krzyk czarnego ptaka, który spokojnie wylądował na jej ręce, łopocząc skrzydłami i wydając z siebie jeszcze kilka pomruków. Pogładziła delikatnie jego głowę.
-Niezwykłe stworzenia z nich- Przekręciłem głowę naśladując kruka. Nie powiem, byłem zdziwiony że to stworzenie jest pupilkiem tej uroczej istotki- Zazwyczaj towarzyszą żniwiarzom.- Złapałem mocniej Majo chcącą się rzucić na Yoru. Kruk nastroszył pióra, widząc w kocie potencjalne zagrożenie. Dziewczyna przybliżyła nadgarstek do ramienia by mógł na nim usiąść.
- A on towarzyszy mnie.- Uśmiechnęła się - Ksiądz powiedział, że są omenami śmierci. Myślał że się wystraszę. ale ja jestem dumna z tego, że akurat ten jest moim przyjacielem. Kto wie, może coś w tym jest.
- Lepszy kruk niż człowiek. Ksiądz miał prawie rację. Tyle że one jej nie zwiastują, one po prostu wiedzą kiedy i gdzie ktoś zginie. Zresztą nie sądzę, żeby same w sobie były złe. Gdyby towarzyszył mi kruk tez bym się cieszył. Jeżeli masz przy sobie jednego z nich to znaczy że ktoś tam na dole- Wskazałem palcem w dół na ziemię- Cię pilnuje.
- Na dole powiadasz.- Złapała swoją torbę i uwiesiła na drugim ramieniu. Spojrzała na mnie jeszcze raz- Tak w ogóle mam na imię Abeyance, ale dla lepszej ludzkości Abey.- Powiedziała po czym ruszyła ulicą. Gdy przechodziła obok mnie zauważyłem dziwny uśmiech na jej twarzy.- Wierzę ci.
Powiedziała, by dalej spokojnie kroczyć w nieznaną mi stronę ze swoim krukiem na ramieniu.
- Nie wszystkie anioły mają skrzydła.
- Miło było cię poznać Abey.- Mruknąłem już raczej bardziej do siebie niż do niej, wciąż ją obserwując. Po chwili złapałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę samochodu. Już nawet nie chowałem się przed słońcem, a mój cień padał na mijane przez mnie mury.
Cień ze skrzydłami.
Abeyance.
A więc to było jej imię. Na szczęcie znam szybki sposób by kogoś znaleźć. Wystarczy po prostu przestać szukać. Wypakowałem z lodówki cały zapas piwa. Przeszedłem się jeszcze między półkami i dorzuciłem do zakupów chipsy i mnóstwo truskawkowych lizaków. Co jak co, ale nie lubiłem gdy po paleniu z ust pachniało mi tytoniem. Podszedłem do kasy i postawiłem koszyk na blacie. Mężczyzna tylko kiwnął mi głową, dorzucił zapas papierosów i skasował zakupy. Potem tak samo znudzony jak ja, spakował je, wydał resztę i podał mi reklamówkę.
-Dzięki.
Złapałem torbę i wyszedłem ze sklepu, jak najszybciej chowając się w cieniu. Nie przepadałem za słońcem. Na szczęście idąc bokiem placu mogłem bez problemu uniknąć jego promieni. Jako że moja droga wiodła wręcz w "linii prostej", nie widziałem problemu by się schować. Po drodze rozglądałem się wokół. Śmiejące się grupy dziewczyn ubranych w zbyt krótkie spódniczki, kolesie uchlani jeszcze przed zachodem słońca i kłócąca się para. Mimo że nie zaznałem uczucia "miłości" wiedziałem że ta parka długo już nie wytrzyma. Stanąłem więc i patrzałem. Krzyczeli na siebie, co raz głośniej, potem kobieta chce odejść, on łapie ją za ramie, ona obraca się i uderza go w twarz. BUM! Sprawa i związek, rozwiązane. Spokojnie szedłem dalej, póki nie dotarłem do sklepu z antykami. Tak na prawdę nie miałem konkretnego celu, chciałem się tylko przywitać.
Otworzyłem drzwi, a ze środka dobiegło szczekanie psa. Sklep był wypełniony meblami., drobiazgami, książkami i wręcz pachniał starością.
- Dzień dobry Andy. Miło cię znów widzieć!
O jeden ze starych foteli, opierał się Gabriel. Długie nugatowe włosy miał jak zwykle splecione w kucyk. Mleczna skóra w cieniu prawie, że świeciła. Na sobie miał dżinsy i ten okropny sweter w biało-granatowe pasy. Uśmiechał się szeroko. Najdziwniejsze jednak były w nim zawsze zamknięte oczy. Nie wiem czy taki się urodził czy to jakaś choroba. Nigdy mi tego nie wyjaśnił. Jakimś dziwnym sposobem mógł jednak oglądać świat.
- Znowu piwo?
Wskazał na moją reklamówkę i uniósł brew. Tylko wzruszyłem ramionami.
- Mógłbyś przestać pić alkohol Andy.
- A ty za to odstaw herbatę.
- Nigdy.
Gabriel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Spokojnym krokiem przeszedł w kierunki recepcji. Dzwoneczek zawieszony na sznurku, obwiązanym wokół nadgarstka, dzwonił za każdym razem, gdy ten się ruszył. Usiadłem na jednej z kanap i wyciągnąłem piwo. Otworzyłem je i uniosłem w stronę Gabriela opartego o blat.
- Twoje zdrowie.
On uniósł filiżankę z herbatą.
- I twoje też!
Siedzieliśmy tak kilka minut w ciszy, popijając napoje.
- OH! No właśnie!
Spojrzałem się na niego zdziwiony, ale on odwrócony do mnie plecami, grzebał już w swoich antykach.
-Znalazłem!
Podszedł do mnie szybkim krokiem i położył mi starą pozytywkę na kolanach. Była zdobiona złotymi pięknymi zawijasami, pomiędzy którymi można było też czasem odnaleźć pojedynczą gwiazdkę. Reszta była cała czarna, tylko gdzie nie gdzie lekko zarysowana. Za prawej strony miała miejsce na kluczyk. Podniosłem wieko do góry. Mała balerin z uniesionymi do góry rękoma "wyprostowała się". Była na prawdę mała w porównaniu do reszty pozytywki, ale równie dopracowana. Miała na sobie czarną sukieneczkę, u dołu z falbankami, a pasie z przewiązaną różową wstążką. Jej brązowe włosy przypominały fale i opadały na plecy figurki, w nich także znalazła się różowa kokardka. Na nogach miała białe baleriny. Skórę miała jaśniutką, a oczy zamknięte. Stała na małym podeściku, który zapewne powinien kręcić się w dźwięki muzyki. Dolną częścią uniesionego wieka było lusterko, ale ono również było zarysowane i pęknięte.
- Masz do niej kluczyk?
Wyciągnął go z kieszeni i podał mi. Staroświecki i złotawy. Już chciałem nakręcić pozytywkę, gdy Gabriel ostudził moje zapędy.
-Niestety mechanizm nie działa- Zmarszczył czoło- A ja się na tym nie zna, więc pomyślałem że może ty mógłbyś pomóc?
Naprawienie jej to była dla mnie drobnostka. Naprawiałem już gorsze rzeczy.
-Nie ma problemu. Tylko musisz mi ją spakować.
-Zawsze mogę na ciebie liczyć.
Zabrał mi pudełeczko z kolan i znów zaczął krzątać się wokół recepcji.
- A tak na prawdę to po co przyszedłeś?
-Szukam czegoś, a raczej kogoś, ale wiesz jaką wyznaję zasadę. Jeśli chcesz kogoś znaleźć...
-...przestań szukać.- Dokończył.
Gdy on zaczął pakować pozytywkę, ja wyjrzałem przez okno, upijając łyk piwa i omal się nie zakrztusiłem. Wśród ludzi na placu znalazłem osobę której szukałem. Wskazałem na okno.
-A widzisz Aniele? Moja metoda działa.
Podał mi paczuszkę.
-Dołożyłem ci tam też dwie książki. No i radzę ci się pośpieszyć, bo zaraz zniknie z pola widzenia.
Miał rację. Dziewczyna prawie skręcała już za róg. Złapałem szybko pozytywkę i swoją reklamówkę, wybiegając z "Vintage Antiques" najszybciej jak mogłem. Na szczęście miałem to do siebie, że ludzie robili mi przejście i usuwali się na boki, gdy szedłem. Tylko kilka minut zajęło mi dojście do uroczej istotki. Ta spokojnie skierowała się w stronę ławki. Ściągnęła z ramienia torbę i usiadła zaczynając grzebać w jednej z kieszeni. Po chwili otworzyła szeroko oczy coraz gwałtowniej przebierając w kieszeniach. W końcu westchnęła z irytacją i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Przywołałem na twarz uśmiech. "Czyżby czegoś zapomniała?". Skierowałem się w jej stronę. Usiadłem na ławce zachowując odpowiedni dystans. Położyłem swoje rzeczy na ziemi i wyciągnąłem paczkę papierosów wciąż obserwując ją kątem oka.
-Nienawidzę cię wszechświecie- Wyszeptała cicho, by tylko ona mogła to usłyszeć i podniosła torbę zbierając się z ławki.
-Dlaczego? Przecież wszechświat jest taki piękny.- Co jak co, ale przy mnie nie dało się szeptać, bym tego nie usłyszał. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem srebrną zapalniczkę. Włożyłem do ust dwa papierosy, podpaliłem i znów na nią spojrzałem wyciągając w jej stronę paczkę.
-Palisz.- Ni to stwierdzenie, ni to pytanie.
- Czytasz w myślach?- Z pewną ulgą wymalowaną na twarzy wzięła jednego z nich.-Dzięki.
- W myślach raczej nie. Próbowałem, ale nigdy nie udało mi się nauczyć.- Uśmiechnąłem się i podałem jej zapalniczkę. Ściągnąłem okulary, rozsiadłem się na ławce, wyciągając nogi i przeciągając się. Usłyszałem tylko dźwięk uruchamianej zapalniczki i głęboki wdech, nim znów miałem ją w dłoni.
- Dzięki, z nieba mi spadłeś.- Uśmiechnęła się delikatnie, a ja się zaśmiałem.
-Bingo! Upadłe anioły można spotkać wszędzie, wystarczy się rozejrzeć.- Wskazałem na idącą parę- Ten na przykład jest żniwiarzem, a dziewczyna obok nie pożyje długo.
-Naprawdę?- Spytała z udawanym niedowierzeniem- A ja jestem wróżką. Miło mi.- Mimo nieco wrednej odpowiedzi uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Mi również miło. Andy Hollywood, upadły anioł. Służę dowcipem i jak to nałogowiec: piwem, papierosami i lizakami truskawkowymi. Niestety nie mam swojej wizytówki.- Również się uśmiechnąłem. Miała ładny uśmiech, była dowcipna i zadziorna. Andisiowe marzenie.
- Wywalili cię, czy sam odszedłeś?- Spytała o dziwo bez kpiny w głosie.
-Powiedzmy że sam odszedłem. Miałem dość tego że ktoś mi rozkazuje. Za to ciekawszą historią musi być to jak zostałaś wróżką.-Mrugnąłem, a ona uśmiechnęła się, powstrzymując śmiech by w końcu znów na mnie spojrzeć.
-Powiedzmy że samo wyszło. Nie miałam na to wpływu...-Nagle odrzuciła głowę w drugą stronę i wystrzeliła jak z procy przeskakując na drugą stronę ulicy. Do tego prawie wpadła pod auto.
-Na wszystko ma się wpływ..-Spokojnie siedziałem na ławce i obserwowałem dziewczynę. Dopiero gdy obróciła się w moją stronę, zorientowałem się dlaczego wręcz rzuciła się pod samochód. KOT. Po chwili uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-MAJO?!
Na rękach u idącej ku mnie dziewczyny siedziała moja wredna biała wiedźma.
-Majo! Jakim cudem się tu dostałaś?!
-Co?- Abeyance podeszła do mnie gładząc kotkę po głowie .- Twoja zguba?
- Moja. A raczej można powiedzieć że moja. Musiała wsiąść do mojego samochodu.- Wyciągnąłem ręce w jej kierunku, a ona głośno mrucząc przeskoczyła do mnie. Pogłaskałem ją po puchatej łapce.
-Głupiutka Majo.- Zerknąłem na dziewczynę- Dzięki za uratowanie mojej wrednej wiedźmy.- Kotka miauknęła jakby potwierdzając te słowa.
-Spoko, życie tego kota jest warte wiele więcej niż moje.- Wzruszyła ramionami drapiąc Majo delikatnie za uchem.-Poza tym kocham koty.
-Kłóciłbym się, ale koty również kocham. No może z wyjątkiem kotki mojej współlokatorki. Ona mnie nie lubi, a ja jej, ale Majo to moja kochana wredota.- Obserwowałem uważnie jak zachowa się Majo.-Zazwyczaj nie lubi jak się jej dotyka. Lubi cię.
-Zawsze dogadywałam się ze zwierzętami lepiej niż z ludźmi. Mimo że ludzie sami są zwierzętami.-Przerwał jej głośny krzyk kruka.- Tak szybko wrócił?-Mruknął sama do siebie, rozglądając się po niebie.
-Widocznie jesteśmy podobni, ale mogę spytać kto wrócił?- Także się rozejrzałem.
-Yoru- Odpowiedziała krótko wyciągają nadgarstek w górę. Znowu usłyszałem krzyk czarnego ptaka, który spokojnie wylądował na jej ręce, łopocząc skrzydłami i wydając z siebie jeszcze kilka pomruków. Pogładziła delikatnie jego głowę.
-Niezwykłe stworzenia z nich- Przekręciłem głowę naśladując kruka. Nie powiem, byłem zdziwiony że to stworzenie jest pupilkiem tej uroczej istotki- Zazwyczaj towarzyszą żniwiarzom.- Złapałem mocniej Majo chcącą się rzucić na Yoru. Kruk nastroszył pióra, widząc w kocie potencjalne zagrożenie. Dziewczyna przybliżyła nadgarstek do ramienia by mógł na nim usiąść.
- A on towarzyszy mnie.- Uśmiechnęła się - Ksiądz powiedział, że są omenami śmierci. Myślał że się wystraszę. ale ja jestem dumna z tego, że akurat ten jest moim przyjacielem. Kto wie, może coś w tym jest.
- Lepszy kruk niż człowiek. Ksiądz miał prawie rację. Tyle że one jej nie zwiastują, one po prostu wiedzą kiedy i gdzie ktoś zginie. Zresztą nie sądzę, żeby same w sobie były złe. Gdyby towarzyszył mi kruk tez bym się cieszył. Jeżeli masz przy sobie jednego z nich to znaczy że ktoś tam na dole- Wskazałem palcem w dół na ziemię- Cię pilnuje.
- Na dole powiadasz.- Złapała swoją torbę i uwiesiła na drugim ramieniu. Spojrzała na mnie jeszcze raz- Tak w ogóle mam na imię Abeyance, ale dla lepszej ludzkości Abey.- Powiedziała po czym ruszyła ulicą. Gdy przechodziła obok mnie zauważyłem dziwny uśmiech na jej twarzy.- Wierzę ci.
Powiedziała, by dalej spokojnie kroczyć w nieznaną mi stronę ze swoim krukiem na ramieniu.
- Nie wszystkie anioły mają skrzydła.
- Miło było cię poznać Abey.- Mruknąłem już raczej bardziej do siebie niż do niej, wciąż ją obserwując. Po chwili złapałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę samochodu. Już nawet nie chowałem się przed słońcem, a mój cień padał na mijane przez mnie mury.
Cień ze skrzydłami.
sobota, 3 stycznia 2015
Niewinna wycieczka do miasta (cz.2)
A ja patrzyłem się na nią. Nie mam pojęcia dlaczego.
Ale ona w pewnym momencie odwróciła wzrok. Byłem zdziwiony, po chwili jednak sprawa się rozwiązała. Nieznana mi osóbka odpowiadała właśnie Merope.
- Tak o czternastej będzie dobrze.
- Więc zapraszam na dwudziestego o czternastej.
Stworzonko miało cichy, choć mimo wszystko pewny siebie głos. Obróciła się i znów spojrzała mi w oczy, a potem tak po prostu wyszła uruchamiając ten nieznośny dzwonek zawieszony przy drzwiach. Z to niebiesko włosa wróciła do mnie i znów zaczęła podcinać włosy.
- Czy informacje z waszego salonu są tajne?
Mere podniosła wzrok znad nożyczek.
- Nie, nie są.
- A czy mogłabyś powiedzieć mi kto to był?
Na jej twarzy pojawiła się tylko irytacja.
- Nie.
- Wiedziałem.
To że mi nie powiedziała wcale mnie nie zrażało. Raczej zachęciło do tego by te informację uzyskać w inny równie dobry sposób. Wymagało to może nieco więcej zaangażowania, ale to stworzonko ewidentnie, było tego warte.
- Nawet o tym nie myśl Andy.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Merope. Dopiero teraz zauważyłem, że skończyła.
- Nie waż się zastraszać Lily i próbować uzyskać informacji od niej.
Wyszczerzyłem zęby.
-Ohhhh, ależ nie mam zamiaru robić niczego takiego. A na pewno nie mam zamiaru jej zastraszać.
Znów wzrok bazyliszka, a chwilę potem wykonała delikatny ruch nożyczkami, jakby od niechcenia i skaleczyła mnie w ucho. Krew powoli spływała w dół.
- No, no, no. Czyżby nasza gwiazdeczka pokazała pazurki?
Ona jednak natychmiast się obróciła i zniknęła za drzwiami, zza których wcześniej wyszła. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu czegoś czym mógłbym zatamować krew. Na szafce leżały chusteczki. Wyciągnąłem jedną i przyłożyłem do ucha. Sprzed lustra wziąłem swoje okulary, a potem ruszyłem w stronę recepcji. Zanim jeszcze się o nią oparłem, zabrałem z wieszaka swoją marynarkę i ubrałem ją na siebie szybkim ruchem. Opatrunek na uchu nie był już raczej potrzebny, więc wrzuciłem zakrwawioną chusteczkę do kosza. A teraz musiałem uzyskać potrzebne mi informacje. Przechyliłem się przez ladę i wzrokiem zacząłem szukać notesu należącego do Mere. Niestety zdążyłem go tylko namierzyć, bo z zaplecza przypałętała się mała blondyneczka.
- Pan jeszcze tutaj...?
Uśmiechnąłem się najbardziej olśniewająco jak mogłem.
-Oczywiście. Nie było dane mi zapłacić.
Dziewczyna spuściła wzrok i szybkim krokiem znalazła się za recepcją. Nawet na mnie nie patrząc spojrzała na cennik.
- To będzie około 30..
Nie dałem jej dokończyć. Palcem prawej ręki złapałem ją pod podbródkiem i uniosłem jej głowę tak by móc widzieć jej oczy, jednocześnie się pochylając. Rumieniec na jej twarzy pojawił się szybciej niż sądziłem.
- Wiem ile to będzie, ale czy mogłabyś mi może powiedzieć kto jest umówiony na dwudziestego na godzinę czternastą?
Jej oczy patrzały się na mnie z taką niewinnością.
- J-j-ja nie powinna...
- Oj przestań przecież nic się niestanie.
Moje usta były o centymetr od jej.
- A może po prostu mi pokażesz..?
Wciąż na mnie patrząc, lewą ręką podała mi dziennik, puściłem ją, a ona głośno odetchnęła jakby dopiero teraz zaczęła na powrót oddychać. Przerzucałem szybko strony, a po chwili wiedziałem już co chciałem. Wyciągnąłem pieniądze i położyłem je na otwartej stronie notesu, na powrót pochylając się w stronę blondynki, tak by moje usta znów znalazły się niebezpiecznie blisko jej. W tym samym momencie usłyszałem szybkie kroki.
- Dziękuję za pomoc słodziutka.
Jak najszybciej wyskoczyłem przez drzwi,unikając rzuconej w drzwi figurki kota.
- D U P E K!
Głos Merope rozniósł się po okolicy, a ja nałożyłem tylko okulary i zadowolony, z uśmiechem na ustach skierowałem się tam gdzie mnie nogi poniosły. Musiałem znaleźć urocze stworzonko.
Ale ona w pewnym momencie odwróciła wzrok. Byłem zdziwiony, po chwili jednak sprawa się rozwiązała. Nieznana mi osóbka odpowiadała właśnie Merope.
- Tak o czternastej będzie dobrze.
- Więc zapraszam na dwudziestego o czternastej.
Stworzonko miało cichy, choć mimo wszystko pewny siebie głos. Obróciła się i znów spojrzała mi w oczy, a potem tak po prostu wyszła uruchamiając ten nieznośny dzwonek zawieszony przy drzwiach. Z to niebiesko włosa wróciła do mnie i znów zaczęła podcinać włosy.
- Czy informacje z waszego salonu są tajne?
Mere podniosła wzrok znad nożyczek.
- Nie, nie są.
- A czy mogłabyś powiedzieć mi kto to był?
Na jej twarzy pojawiła się tylko irytacja.
- Nie.
- Wiedziałem.
To że mi nie powiedziała wcale mnie nie zrażało. Raczej zachęciło do tego by te informację uzyskać w inny równie dobry sposób. Wymagało to może nieco więcej zaangażowania, ale to stworzonko ewidentnie, było tego warte.
- Nawet o tym nie myśl Andy.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Merope. Dopiero teraz zauważyłem, że skończyła.
- Nie waż się zastraszać Lily i próbować uzyskać informacji od niej.
Wyszczerzyłem zęby.
-Ohhhh, ależ nie mam zamiaru robić niczego takiego. A na pewno nie mam zamiaru jej zastraszać.
Znów wzrok bazyliszka, a chwilę potem wykonała delikatny ruch nożyczkami, jakby od niechcenia i skaleczyła mnie w ucho. Krew powoli spływała w dół.
- No, no, no. Czyżby nasza gwiazdeczka pokazała pazurki?
Ona jednak natychmiast się obróciła i zniknęła za drzwiami, zza których wcześniej wyszła. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu czegoś czym mógłbym zatamować krew. Na szafce leżały chusteczki. Wyciągnąłem jedną i przyłożyłem do ucha. Sprzed lustra wziąłem swoje okulary, a potem ruszyłem w stronę recepcji. Zanim jeszcze się o nią oparłem, zabrałem z wieszaka swoją marynarkę i ubrałem ją na siebie szybkim ruchem. Opatrunek na uchu nie był już raczej potrzebny, więc wrzuciłem zakrwawioną chusteczkę do kosza. A teraz musiałem uzyskać potrzebne mi informacje. Przechyliłem się przez ladę i wzrokiem zacząłem szukać notesu należącego do Mere. Niestety zdążyłem go tylko namierzyć, bo z zaplecza przypałętała się mała blondyneczka.
- Pan jeszcze tutaj...?
Uśmiechnąłem się najbardziej olśniewająco jak mogłem.
-Oczywiście. Nie było dane mi zapłacić.
Dziewczyna spuściła wzrok i szybkim krokiem znalazła się za recepcją. Nawet na mnie nie patrząc spojrzała na cennik.
- To będzie około 30..
Nie dałem jej dokończyć. Palcem prawej ręki złapałem ją pod podbródkiem i uniosłem jej głowę tak by móc widzieć jej oczy, jednocześnie się pochylając. Rumieniec na jej twarzy pojawił się szybciej niż sądziłem.
- Wiem ile to będzie, ale czy mogłabyś mi może powiedzieć kto jest umówiony na dwudziestego na godzinę czternastą?
Jej oczy patrzały się na mnie z taką niewinnością.
- J-j-ja nie powinna...
- Oj przestań przecież nic się niestanie.
Moje usta były o centymetr od jej.
- A może po prostu mi pokażesz..?
Wciąż na mnie patrząc, lewą ręką podała mi dziennik, puściłem ją, a ona głośno odetchnęła jakby dopiero teraz zaczęła na powrót oddychać. Przerzucałem szybko strony, a po chwili wiedziałem już co chciałem. Wyciągnąłem pieniądze i położyłem je na otwartej stronie notesu, na powrót pochylając się w stronę blondynki, tak by moje usta znów znalazły się niebezpiecznie blisko jej. W tym samym momencie usłyszałem szybkie kroki.
- Dziękuję za pomoc słodziutka.
Jak najszybciej wyskoczyłem przez drzwi,unikając rzuconej w drzwi figurki kota.
- D U P E K!
Głos Merope rozniósł się po okolicy, a ja nałożyłem tylko okulary i zadowolony, z uśmiechem na ustach skierowałem się tam gdzie mnie nogi poniosły. Musiałem znaleźć urocze stworzonko.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)