niedziela, 7 grudnia 2014

To tylko omamy...

Sny. Nikt nie wie czym dokładnie są albo czemu służą. To tylko zwykły omam, twoja wyobraźnia, która wymyśla różne rzeczy w odpowiedniej fazie spoczynku.
Dlaczego więc sny istnieją? Dlaczego je widzimy? Pamiętamy? A co najważniejsze: Dlaczego  czasem się ich boimy?

Ciemny korytarz. Niekończący się korytarz. Obijam się o ściany, które wciąż rozwidlają się w różnych kierunkach. Mimo wszystko, ja idę przed siebie. Moje nogi nie należą do mnie. Jedyne co mogę robić to patrzeć. W momencie, gdy zbliżam się do kolejnego skrzyżowania i chcę skręcić w prawo, rozlega się kobiecy krzyk.
-Curse..
To jedyne słowo, które wyrywa się z moich ust. Zaczynam biec w tamtą stronę. Upadam. Widzę jej twarz. Miga mi przed oczami. Podnoszę się i biegnę dalej, ale ja nie chcę tam biec. Znam ten sen na pamięć. Wiem co znajdę na końcu korytarza, ale nic nie mogę z tym zrobić. Biegnę w tamtą stronę, bolą mnie płuca. Znów słyszę krzyk. Jej krzyk. Widzę drzwi. Te drzwi zza którymi wiem, że ją znajdę.
-Andy!
Całym ciałem wpadam na drzwi i je wyłamuję. Leży na środku pokoju. Pobijana, z wargi spływa jej strużka krwi. Ma rozciętą nogę i nie może się podnieść. Jej oczy są rozszerzone ze strachu. Kilka sekund później już wiem dlaczego. Z ciemności wychodzi żniwiarz. Ma roztrzepane szare włosy. Blizny pokryły jego twarz. Nie ma zębów. Ma kły; ostre, lśniące jak ostrza. Na szyi ma zawieszony łańcuch, a w dłoni trzyma kosę. Czarna stal połyskuje, choć nie ma tu nawet odrobiny światła. Oceniam szybko sytuację. Nie zdążę do niej doskoczyć. Rzucam się więc na niego, a on tak po prostu ze śmiechem, uderza mnie ręką. Uderzam o ścianę. Zamglonym wzrokiem patrzę na to co się zaraz stanie. Żniwiarz podchodzi do niej, a ona wyciąga rękę w moją stronę. Po jej policzkach spływają łzy.
-Andy... Pomóż mi...
Wyciągam dłoń w jej kierunku. Chce się podnieść. Muszę się podnieść, ale nie mogę.
-Nie..
A On tak po prostu śmieje się. Zamachnął się kosą.
-Andy... Ja...
Ale w tym momencie jej głowa upada na ziemię, a reszta ciała bezwładnie osuwa się za nią. Krew rozpryskuje się na podłodze. Nie mogę uwierzyć w to co widzę. Nawet nie zauważam kiedy z moich oczu zaczynają płynąć łzy. Żniwiarz schyla się nad jej ciałem i ściąga jej różaniec.
-Zostaw... Nie ruszaj jej...
Ledwie mogę mówić. On uśmiecha się tylko i lekkim krokiem jakby skakał zbliża się do mnie.
-Jesteś słaby. I ona też była.
Klęka tuż przy mnie. Wciąż z tym szyderczym uśmiechem na twarzy. Unosi ostrze kosy do góry i palcem przejeżdża po nim. Na jego palcu zostaje mętny, ciemno-czerwonawy płyn. Rozsmarowuje go pomiędzy dwoma palcami, a do mnie dociera w końcu że to jej krew. On kładzie kolano na mojej klatce piersiowej, tak żebym nie mógł się ruszyć. Z moich ust wydobywa się cichy jęk, wszystko mnie piecze, nie mogę oddychać. Jego ręka powoli zbliża się do mojej twarzy. Jednym palcem przytrzymuje mi powiekę, a drugim maluje coś jej krwią. Tak samo postępuje z drugim okiem. Wciąż nie mam pojęcia dlaczego. Zdenerwowany oblizuję wargi. Na co on po prostu uśmiecha się szerzej, jeśli to w ogóle możliwe.
-Chcesz spróbować?
Sam oblizuje jeden z palców. Już teraz chce mi się wymiotować. Siłą otwiera mi usta, a jej krew, spływa z ostrza i spada mi do gardła. Potem powoli smaruje mi nią usta . Kosa ląduje na mojej szyi.
-No już obliż usta.
Nie mam wyboru. Robię to. Moim ciałem natychmiast wstrząsa odruch wymiotny.
-Widzisz to nic strasznego.
W tym momencie jego twarz wykrzywia się.
- Teraz i ty jesteś mordercą.
Jego twarz zmienia się w jej twarz, w twarz Curse.
-Jak mogłeś mi to zrobić, Andy? Jak mogłeś?
Łza spływa jej po policzku. W tym samym momencie ostrze przecina mi gardło.
Otwieram oczy i zrywam się z poduszek. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, gdzie jestem. W swoim łóżku. W swoim pokoju. W nie do końca swoim domu. Oddycham ciężko, ledwie mogę złapać powietrze, a naga, pokryta bliznami klatka piersiowa unosi się to szybciej, to wolniej. Moja ręka automatycznie sięga gardła, choć wiem że nic tam nie znajdę. Nigdy nie znajduję. Opieram się o poduszki obszyte czarną satyną. Jestem cały spocony. Słyszę jak ktoś idzie korytarzem. Drzwi otwierają się, a światło wpada do pokoju.
-Neila...
A którzy by inny. W końcu to jej dom. Dziewczyna jest ubrana jedynie w delikatną piżamkę z koronki. Spod delikatnego materiału widzę jej bladą skórę. Włosy ma pofarbowane na ala kremowy kolor. Jedną ręką przytrzymuje drzwi.
-Znowu?
To jedyne co mówi. Zanim zdążyłem kiwnąć głową, ona już siadała na łóżku tuż obok mnie. Jedną ręką opiera się o poduszkę, a drugą poprawia mi włosy.
-Połóż się.
-Nie... lepiej już wstanę.
Nie pozwoliła mi na to. Ręką, którą wcześniej bawiła się moim włosami przyciska mnie do poduszek. Nie mam już nawet siły walczyć. Po prostu się na to zgadzam, a ona znów wraca do zabawy moimi włosami.
Może nie powinienem mieć żadnych snów. W końcu jestem aniołem. Po cholerę mi one? Nie, źle to określiłem. Nie snów, chodziło mi raczej że nie powinienem mieć snu. A ten jeden mnie prześladuje. Nie daje spać w nocy, nie daje mi odpocząć. Znam go na pamięć. A jednak... wciąż go przeżywam. Na nowo i na nowo, a za każdym razem jest coraz bardziej realistyczny. Marszczę brwi.
-Przestań Andy.. Śpij..
-Wiesz że nie mogę...
-Spróbuj. Będę tutaj...
Powoli się rozluźniam. Nie wiem dlaczego, ale jej obecność zawsze mi pomaga. Nie jesteśmy przyjaciółmi, ani wrogami, nikim bliskim, a mimo wszystko dzięki niej mogę się uspokoić. Otwieram usta, ale ona od razu mi przerywa.
-Różaniec... Wiem.
Materac odgina się, gdy jej ciało ześlizguj się z materaca. Otwieram oczy i widzę jak z szuflady komody wyciąga mój amulet. Tylko on pozwoli mi przespać kolejne dwie godziny, bez ryzyka że sen wrócić. Nei wraca z  powrotem na miejsce tuż obok mnie, delikatnie łapie mnie za  rękę i obwiązuje mi czarny łańcuszek z koralików wokół nadgarstka, tak że czarny krzyżyk ląduje w mojej otwartej dłoni. Z przyzwyczajenia jak najszybciej ją zaciskam, jednocześnie zamykając oczy. Próbuję się skupić tylko na tym co czuję. Palce dziewczyny łaskoczą mnie delikatnie, ale przyzwyczaiłem się już do tego, tak jak do jedwabnego prześcieradła i lekkiej satynki, którą są obszyte poduszki. Powoli zasypiam. Tym razem sen nie przychodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz