niedziela, 28 grudnia 2014

Niewinna wycieczka do miasta (cz.1)

Dla Abey.
_________________________________________________________


Jechałem już tak długo, że zaciskane na kierownicy palce całkowicie mi zdrętwiały. Droga do najbliższego miasta była dość długa, jako że dom Neili został wybudowany prawie w samym środku lasu. Żeby się z niego wydostać trzeba było przejechać mnóstwo kilometrów, przy okazji mijając kilka rzek i jezior. Dla niektórych może to być malownicze miejsce, idealne do odpoczynku, ale nie dla mnie. Spędziłem już tam tak wiele czasu, że wręcz rzygam zielenią i całym tym naturalnym widokiem. Westchnąłem i delikatnie poruszyłem kłykciami. Na desce rozdzielczej leżały puste opakowania po papierosach, a na tylnych siedzeniach butelki po piwie. To okropne. Ani alkohol, ani narkotyki, ani nawet tytoń na mnie nie działa. Chcesz się upić? Nawet nie poczujesz że wypiłeś. Zapalisz? Nawet nie zauważysz kiedy wypalisz całą paczkę. Może źle wytłumaczyłem. To nie tak że nic nie czuje. Po pięciu albo dziesięciu piwach zaczyna mi się kręcić w głowie, ale pięć minut potem wracam do normalnego stanu. Za to po papierosie, na szczęście ledwie po jednym, czuję się tak jak większość po zapaleniu- odprężony i spokojny, ale gdy tylko wypuszczę dym z ust, z powrotem spięty. Te krótkie momenty oderwania się na chwilę od tego wszystkiego, są dla mnie najważniejsze. Dlatego wciąż palę i piję. Co do narkotyków próbowałem wielu i nic a nic, nie działa w najmniejszym stopniu, mimo że na początku to na nie liczyłem najbardziej.
Może rozmyślałbym dalej na temat bałaganu we własnym samochodzie, gdyby nie to że zauważyłem jeden z domów zwiastujących, że powoli zbliżam się do miasta.
-Jeszcze kilka kilometrów i będę na miejscu...
Może powinienem się cieszyć, że wydostałem się z lasu, ale bardziej cieszyłem się z faktu, że w końcu będę mógł w spokoju zapalić, bez patrzącej mi na ręce młodszej dziewczyny. Zwolniłem odrobinę. Jeszcze by było, gdyby policja złapała mnie, bez prawa jazdy i z samochodem wypełnionym po brzegi pustymi butelkami. Zresztą i tak po kilku godzinach z komisariatu odebrałaby mnie Nei. A nawet sami policjanci po tych czterech-pięciu godzinach mieliby mnie dość. Nawet nie pamiętam ile razy już tam trafiałem, ale w większości przypadków chodziło o alkohol albo o bójkę, kiedy wciąż byłem pod jego wpływem. Mimo wszystko teraz już tylko młodzi panowie mnie zatrzymują, za to starsi mundurowi przestali już za mną ganiać. Nawet mi machają, gdy mnie widzą. Nie ma to jak znać prawie każdego policjanta w mieście.
No horyzoncie pojawiły się już pierwsze zabudowania. Wielkie budynki mieszkalne było tu widać doskonale. Wielkie okna odbijające słoneczne światło. Nim głębiej w miasto tym mniej roślin. Po bokach rosło już tylko kilka drzewek, a droga rozwidlała się w różnych kierunkach jak pajęczyna. Ja nie miałem zamiaru skręcać w żadną z nich, jechałem, więc dalej główną ulicą obserwując ludzi idących czerwonym, a raczej różowawym chodnikiem. Jedni wręcz biegli patrząc na zegarki, inni ledwie stawiali kolejny krok, jakby znudzeni życiem. Jakieś kobiety rozmawiały trzymając za ręce rozbeczane dzieci.
- Ehh... Najwyraźniej dzień jak co dzień..
Wciąż uważnie wszystko obserwując dojechałem na wielki plac znajdujący się w centrum miasta. To tu znajduje się większość sklepów i to tu dzieje się większość ważnych wydarzeń, jak obchodzenie nowego roku czy świąteczne ustrajanie choinki. A to zaledwie kilka kamyków ułożonych na ziemi, kilka ławek i śmietników, które zostały otoczone sklepami. Na placu znajdował się też jako taki parking, więc chcąc nie łamać już więcej prawnych paragrafów, zaparkowałem tam samochód. Wyciągnąłem kluczyki, a w schowku zacząłem szukać swoich czarnych przeciw słonecznych okularów. Nie były one nawet po to żeby chronić moje oczy przed słońcem, co to, to nie. Były raczej po to żeby nie straszyć tych wszystkich ludzi moimi oczami w nienaturalnym kolorze. Wierzyć się nie chce że w tyle rzeczy potrafi się zmieścić w jednym schowku. Papierki po gumach, opakowania po papierosach, jakieś paragony, długopis, stare gumy do żucia, jeszcze więcej opakowań. W końcu, po wywaleniu wszystkiego, udało mi się je znaleźć. Nałożyłem je delikatnie na nos i poprawiłem fryzurę.
- Chyba jednak będę się musiał dziś wybrać do fryzjera.
Sprawdziłem jeszcze czy pieniądze wciąż bezpiecznie spoczywają w mojej kieszeni i wysiadłem z samochodu. Słońce natychmiast zaczęło mnie grzać, jakby ta wredna świetlista kula skupiła się tylko na mnie. Na szczęście zaparkowałem nie daleko miejsca do którego musiałem się udać. Otworzyłem drzwi nawet nie patrząc już na nazwę. Po dzwonku, który zadźwięczał po otworzeniu drzwi i kolorze ścian, wiedziałem że dobrze trafiłem. Na podłodze kafelki w jasnym odcieniu różu, meble pokryte różyczkami i liliowe ściany.
- Witam pana w czym...
Mała blondynka, fryzjerka nawet nie skończyła dokończyć zdania, gdy zdała sobie sprawę że to ja stoję przy "recepcji". Nie wiem dlaczego, ale zawsze bladła na mój widok, a zazwyczaj miała takie słodkie, czerwonawe rumieńce.
- Zaraz zawołam kogo trzeba. - To chyba jedyne co ten krasnalek umiał z siebie w tamtej chwili wydukać. Ważne przynajmniej że poszła po kogo trzeba. Stałem tam tak i z nudów zacząłem bawić się stojącą niedaleko figurką kota. Nigdy nie wiedziałem, po co ludziom takie rzeczy. Wielu ludzkich rzeczy jeszcze nie pojąłem, mimo że już dość długo sam jestem "zwykłym człowiekiem".
- Witaj Andy.
- Merope, jak dawno się nie widzieliśmy!
Odłożyłem spokojnie figurkę i dopiero teraz spojrzałem na stojącą przede mną dziewczynę. Granatowe włosy z białymi pasmami upięła w kucyk. Czarne baleriny, niebieskawe dżinsy i za duża szarawa bluzka. Do tego podkreślone, jasno zielone oczy w których było widać chęć morderstwa. Oczywiście tym który miał zginąć, jestem ja. Na moje słowa tylko się skrzywiła.
- I mogło tak też pozostać.
- Niestety fryzura zaczęła mi się już psuć. Jak miałbym się tak pokazać w jakimkolwiek barze?
Na to nawet nie odpowiedziała i jedynie podeszła do jednego z kranów i pokazała żebym usiadł. Ja sam ściągnąłem marynarkę i powiesiłem ją na wieszaku. Dopiero potem udałem się w jej stronę i usiadłem na krześle, jednocześnie przechylając głowę i opierając ją o czarną, zimną umywalkę.
- Zapomniałeś o okularach..
Zanim zdołałem odpowiedzieć ona już je zdjęła i odłożyła na stół. Zamrugałem kilka razy. Zawsze po ich ściągnięciu miałem problem z przyzwyczajeniem oczu z powrotem do światła. Merope się tym nie przejęła. Zaczęła myć mi włosy. Woda była zimna, a dziewczyna specjalnie przyciskała mocniej paznokcie, by jak najbardziej uprzykrzyć mi wizytę w salonie. Gdy skończyła jedynie rzuciła we mnie ręcznikiem, a sama zaczęła przygotowywać nożyczki i szczotki. To zabawne, ale nigdy nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak bardzo mnie nienawidzi. Jasne wykorzystałem ją, żeby upaść, ale ile można się za to gniewać? Przetarłem włosy i usiadłem na krześle przed lustrem. Dopiero gdy podniosłem wzrok, zauważyłem że niebiesko włosa mi się przygląda.
- Wyglądasz jeszcze gorzej niż normalnie.
Powiedziała to tak jakby normalnie, było idealnie pasującym do mnie określeniem. Co jak co, ale nie byłem normalny. Mimo wszystko dziewczyna miała rację. Nie wyglądałem najlepiej.
- Co nie zmienia faktu że mój urok, wciąż działa.
Jej wzrok bazyliszka powiedział mi wszystko. Zawsze lubiłem w niej to że nawet bez żadnych słów potrafiła pokazać co myśli. Zamknąłem oczy i oparłem się o fotel. Czułem jak Merope powoli ścina włosy i je wyrównuje. Obcinanie, czesanie, wyrównywanie, zmiana miejsca i znów, obcinanie, czesanie, wyrównywanie. Zasnąłbym pewnie gdyby Mer nie przestała. Otworzyłem oczy i spojrzałem na odbicie w lustrze. Za mną stała jakaś kobieta, a raczej dziewczyna. Czarne włosy sięgały jej do pasa, a grzywka zasłaniała jej lewe oko. Miała na sobie czarne ciuchy. Płaszcz zapinany na guziki, torba przewieszona przez ramię, do tego czarne glany i łańcuch przyczepiony do spodni. Mógłbym śmiało powiedzieć że to kobieca, ulepszona wersja mnie. Nawet kolczyki miała w podobnych miejscach. Stała przy recepcji, więc mógłbym nawet określić jej wzrost, gdyby nie to że się na mnie spojrzała. Zielone oczy. Może nie w kolorach szmaragdów, ale niezwykłe zielonoszare oczy (a raczej oko), pełne emocji, wpatrywały się we mnie. A ja patrzyłem się na nią. Nie mam pojęcia dlaczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz