środa, 31 grudnia 2014

Jest cienka linia pomiędzy miłością, a nienawiścią.

Na specjalne zamówienie <3


"Podlewanie kwiatów w takim upale może nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale w końcu to nie mój ogródek."
Trzymając w ręku wąż ogrodowy, spokojnie podlewałem czarne róże, które w nim rosły. Słońce świeciło niemiłosiernie, więc moja koszula już dawne wylądowała na ganku przed domem. Mimo tego wciąż byłem spocony. W okolicy nie było na szczęście nikogo kto mógłby narzekać na to że paraduję bez koszuli. Od moich sąsiadów dzieliły mnie setki metrów. A dokładnie 584 metry. Przemieściłem się byleby nie podlewać wciąż tych samych kwiatów. Zrobił by mi krzywdę, gdyby którykolwiek z tych kwiatów padł.
Nie dziwiłem się nawet, że je hoduje. Przypominały mi go. Piękne, ale z kolcami. Czarne mimo że takie być nie powinny. Bo co jak co, ale Damon Black był piękny, ale czasem jeśli wybuchnie może się to skończyć gorzej niż tylko ukuciem, mógł wręcz rozpętać wojnę. Jego charakter był czarny, choć ja wiem że taki nie powinien być. Po tym co przeszedł nie spodziewał bym się niczego innego. Zginęli jego rodzice, wychował się na ulicy, nie miał domu, a jego najlepszy przyjaciel zginął. Westchnąłem mimo wszystko mógłby być lepszy.
Po chwili zorientowałem się, że coś jedzie szosą. Szybko odłożyłem wąż i wyszedłem z ogródka, by znaleźć się na ganku. W stronę domu zbliżał się czarny jeep. Stanąłem na najwyższym schodku i czekałem. Auto wjechało na podjazd i wysiadł z niego Damon. Jego czarne loki opadały na ramiona. Alabastrowa skóra błyszczała w promieniach słońca. Niebieskoszare oczy obserwowały otoczenie. Miał na sobie czarne dżinsy i szary T-Shirt. Zawsze się tak ubiera. Na jego twarzy było widać grymas niezadowolenia. Wszedł po schodach i minął mnie.
- Ubierz koszulę.- Warknął dopiero pod drzwiami.
Już po jego minie widziałem, że nie jest w nastroju. Nie chciałem się mu narażać, więc złapałem tylko koszulkę, szybko włożyłem ją przez głowę i wszedłem za Damonem do domu. Spokonym, ale szybkim krokiem skierowałem się w stronę kuchni. To był duży dom. Dwa pokoje, biblioteka, dwie łazienki, kuchnia połączona z jadalnią salon. A we wszystkich pomieszczeniach drogie meble i mnóstwo ozdób. Nie sądziłem że mogę zamieszkać w takim domu. Gdy w końcu udało mi się przedostać do kuchni on już siedział na krześle i popijał sok z porzeczki, za to wyraz jego twarzy pozostał niezmienny. Podszedłem do niego i położyłem mu rękę na ramieniu jednocześnie pochylając się i delikatnie całując go za uchem, ale on tylko strącił moją dłoń.
-Nie jestem w humorze Keron.
Westchnąłem tylko i spokojnie skierowałem się w stronę kuchenki. Jakieś pół godziny temu ugotowałem zupę i tak nie wiele miałem tu do roboty. Dom był wręcz pusty, gdy go tu nie było, a zajęć mało. Wyciągnąłem talerz i nałożyłem obiad. Można powiedzieć że miałem już niezłą wprawę w gotowaniu. W końcu czymś trzeba się zająć. Podniosłem talerz i skierowałem się w stronę stołu.
- A mogę chociaż spytać co cię tak wnerwiło?
- Ehhh... długo by opowiadać.
W tym samym momencie, już gdy miałem postawić talerz zahaczyłem nogą o nogę stołu, a zupa wylała się na bluzkę, na spodnie, a nawet znalazła się na włosach Damona.
-CHOLERA! Keron czy ty chodź jednej rzeczy nie możesz zrobić, dobrze?!
Chłopak zerwał się z krzesła, a ja odskoczyłem byleby nie znaleźć się w jego zasięgu. Był dosłownie wściekły.
- Teraz będę musiał iść się wykąpać!
- P-pprzepraszam jaaa nie chciałem...
Chciałem do niego podejść, ale on się tylko odsunął.
- N I E   I N T E R E S U J E    M N I E   T O. Idę na górę. A ty przygotuj mi jakieś czyste ciuchy żebym chociaż mógł jakoś wyglądać.
Pokiwałem tylko głową, a on wściekły poszedł na górę. Gdy zniknął oparłem się o stół, nie mogąc już powstrzymać łez. To było okropne uczucie, że zawsze coś robiłem źle. Przez łzy prawie nic nie widziałem, ale odepchnąłem się blatu i skierowałem w stronę schodów. Gdy szedłem wciąż płakałem. Nie potrafiłem się powstrzymać. Otworzyłem drzwi od sypialni. Była tu wielka szafa, ale ciuchy Damona znajdowały się w szufladach komody poskładane w idealne kostki. Przeze mnie, nie przez niego. Wyciągnąłem T-shirt, spodnie od dresu i bokserki, ale po chwili znów zacząłem szlochać. Nie chciałem, żeby on cokolwiek usłyszał, więc włożyłem zaciśniętą pięść między zęby. Drugą ręką wytarłem mokre policzki. Złapałem ciuchy i spojrzałem na siebie w lustrze. Miałem zaczerwienione oczy, a nos wyglądał jakbym nieźle wypiły. "Co najwyżej obrócę się tak, żeby widział moją twarz jak najmniej". Wyjście z pokoju chwilę mi zajęło, bo chciałem choć trochę uspokoić własne serce. W końcu udało mi się do tego stopnia, że przestały mi się trząść ręce. Wyszedłem i stanąłem pod drzwiami od łazienki, już tu słyszałem wodę, która spływała do wanny. Wziąłem głęboki wdech i zapukałem.
-Wejdź.
W jego głosie nie było słychać już takiej wściekłości, ale wciąż nie traciłem czujności. Nadal nie chciałem znaleźć się zbyt blisko. Jego ręce były naprawdę silne, gdy zechciał. Nacisnąłem na klamkę z lekkim wahaniem, jednocześnie je uchylając. Damon z przymkniętymi oczami, do ramion w wodzie,  leżał w wannie. Brudne ciuchy wylądowały na podłodze. Schyliłem głowę jak najbardziej mogłem i ułożyłem czyste ubrania na pralce. I tak musiałem pozbierać te leżące na ziemi. Wciąż nie podnosząc głowy podniosłem bluzkę i bokserki, a potem spokojnie podszedłem do wanny by móc zabrać dżinsy. Oparłem się o jej krawędź i przyklęknąłem, by móc je podnieść, jednak jeszcze zanim zdążyłem po nie sięgnąć, poczułem mocny uścisk w okół nadgarstka. Zapominając zupełnie o opuchniętych oczach spojrzałem w górę. Nad sobą ujrzałem, zatroskaną twarz, i te niebieskoszare oczy, w których tonąłem nawet teraz.
- Nieee... Keron. Znów przeze mnie płakałeś?- Powiedział to wręcz głosem człowieka palonego na stosie.
Delikatnie pociągnął mnie za rękę, a potem złapał mnie za drugi nadgarstek i przyciągnął do siebie przez co wylądowałem w wannie. Woda była naprawdę ciepła, a mimo cgorącego dnia i tak parzyła mi skórę. Damon podniósł się delikatnie do góry by móc mnie usadzić sobie na kolanach, przez co teraz czułem go pod sobą. Jego dłoń delikatnie gładziła mnie po twarzy i po włosach. Chwilę później zaczął zjeżdżać co raz niżej w dół, gdy doszedł już do pasa włożył mi ręce pod koszulkę i ściągną mi ją jednym szybkim ruchem, jednocześnie rzucając ją na podłogę. Westchnąłem i przymknąłem oczy, gdy przełożył swoją dłoń pomiędzy moje łopatki, przyciągając mnie jeszcze bliżej swojego nagiego torsu. Jego usta odnalazły moje. Był delikatny, lecz mimo wszystko czułem że jest spragniony, bo dawno już tego nie robiliśmy. Zarzuciłem mu ręce na ramiona i oddałem pocałunek o wiele mocniej, jednocześnie naciskając językiem. Już po chwili uchylił usta, a ja po prostu się wycofałem, przegryzając mu dolną wargę.
-Ymmmm... Czyżbym o czymś nie wiedział?
Można powiedzieć że był zdziwiony tym że przestałem, ale ja nie odpowiedziałem, nie chciałem się dekoncentrować. Przełożyłem dłoń, wczepiłem mu palce we włosy i odchyliłem jego głowę do tyłu. Ucałowałem go w szyję, ugryzłem i schodziłem coraz niżej, wciąż to powtarzając. Jego jęk dał mi znać, że dobrze zrobiłem. On sam zaczął majstrować przy moich spodniach, które po chwili razem z bokserkami wylądowały poza wanną.  Znów odnalazły moje usta tym razem naciskając o wiele mocniej i nie ukrywając czego chce. Jego język powoli, jakby się nie śpieszył badał każdą część moich ust. Po chwili wreszcie uwolnił moje usta i przejechał językiem wzdłuż mojej szczęki podgryzając ją przy zakończeniu tuż koło ucha. Pragnąłem go i to za mocno. A on jakby wiedział o czym myślę, złapał mnie za męskość, coraz szybciej nią poruszając. Nie mogłem się oprzeć by nie zacząć intensywnie jęczeć, chociaż wiedziałem, że jeszcze dość daleko do pełnego zadowolenia go.
- Damon...
 Jego palce znalazły moje wejście, lecz tym razem od razu wsadził we me trzy i gwałtownie, mocno zaczął  poruszać nimi w środku. Przycisnąłem uda jeszcze mocniej do niego, odchylając się do tyłu. A on nagle obrócił mnie i oparł o drugi kraniec wanny, jednocześnie wbijając we mnie swojego członka. Poruszał się mocno, ale powoli, czym zaczął doprowadzać mnie do szaleństwa. Zacisnąłem palce na zimnym marmurze, co raz mocniej jęcząc. Doszedłem, a on we mnie, chwilę potem. Pocałował mnie delikatnie w zgięciu między ramieniem, a szyją. Powoli się wycofał i wyszedł, a ja wciąż opierałem się o wannę nie mając siły się podnieść. Na szczęście nie było to konieczne. Poczułem jak jego silne ręce wyciągają mnie z wody. Owinął mnie ręcznikiem i niczym dziecko, wziął mnie w ramiona. Wyszedł z łazienki, mocno mnie przytulając i skierował się w stronę sypialni. Tam położył mnie w łóżku. Odwinął ręcznik i poczułem pod sobą zimny aksamit, który wywołał u mnie gęsią skórkę. Damon ułożył się tuż obok mnie, a jego ciepłe ramię owinęło się w okół mojej talii. Westchnąłem.
- Ciii... Śpij Koliberku.
Ucałował mnie w czoło, a ja spokojny przytuliłem się do jego klatki. A przecież jeszcze dobrą godzinę temu, płakałem przez niego.
Jednak jest cienka linia pomiędzy miłością, a nienawiścią.

niedziela, 28 grudnia 2014

Niewinna wycieczka do miasta (cz.1)

Dla Abey.
_________________________________________________________


Jechałem już tak długo, że zaciskane na kierownicy palce całkowicie mi zdrętwiały. Droga do najbliższego miasta była dość długa, jako że dom Neili został wybudowany prawie w samym środku lasu. Żeby się z niego wydostać trzeba było przejechać mnóstwo kilometrów, przy okazji mijając kilka rzek i jezior. Dla niektórych może to być malownicze miejsce, idealne do odpoczynku, ale nie dla mnie. Spędziłem już tam tak wiele czasu, że wręcz rzygam zielenią i całym tym naturalnym widokiem. Westchnąłem i delikatnie poruszyłem kłykciami. Na desce rozdzielczej leżały puste opakowania po papierosach, a na tylnych siedzeniach butelki po piwie. To okropne. Ani alkohol, ani narkotyki, ani nawet tytoń na mnie nie działa. Chcesz się upić? Nawet nie poczujesz że wypiłeś. Zapalisz? Nawet nie zauważysz kiedy wypalisz całą paczkę. Może źle wytłumaczyłem. To nie tak że nic nie czuje. Po pięciu albo dziesięciu piwach zaczyna mi się kręcić w głowie, ale pięć minut potem wracam do normalnego stanu. Za to po papierosie, na szczęście ledwie po jednym, czuję się tak jak większość po zapaleniu- odprężony i spokojny, ale gdy tylko wypuszczę dym z ust, z powrotem spięty. Te krótkie momenty oderwania się na chwilę od tego wszystkiego, są dla mnie najważniejsze. Dlatego wciąż palę i piję. Co do narkotyków próbowałem wielu i nic a nic, nie działa w najmniejszym stopniu, mimo że na początku to na nie liczyłem najbardziej.
Może rozmyślałbym dalej na temat bałaganu we własnym samochodzie, gdyby nie to że zauważyłem jeden z domów zwiastujących, że powoli zbliżam się do miasta.
-Jeszcze kilka kilometrów i będę na miejscu...
Może powinienem się cieszyć, że wydostałem się z lasu, ale bardziej cieszyłem się z faktu, że w końcu będę mógł w spokoju zapalić, bez patrzącej mi na ręce młodszej dziewczyny. Zwolniłem odrobinę. Jeszcze by było, gdyby policja złapała mnie, bez prawa jazdy i z samochodem wypełnionym po brzegi pustymi butelkami. Zresztą i tak po kilku godzinach z komisariatu odebrałaby mnie Nei. A nawet sami policjanci po tych czterech-pięciu godzinach mieliby mnie dość. Nawet nie pamiętam ile razy już tam trafiałem, ale w większości przypadków chodziło o alkohol albo o bójkę, kiedy wciąż byłem pod jego wpływem. Mimo wszystko teraz już tylko młodzi panowie mnie zatrzymują, za to starsi mundurowi przestali już za mną ganiać. Nawet mi machają, gdy mnie widzą. Nie ma to jak znać prawie każdego policjanta w mieście.
No horyzoncie pojawiły się już pierwsze zabudowania. Wielkie budynki mieszkalne było tu widać doskonale. Wielkie okna odbijające słoneczne światło. Nim głębiej w miasto tym mniej roślin. Po bokach rosło już tylko kilka drzewek, a droga rozwidlała się w różnych kierunkach jak pajęczyna. Ja nie miałem zamiaru skręcać w żadną z nich, jechałem, więc dalej główną ulicą obserwując ludzi idących czerwonym, a raczej różowawym chodnikiem. Jedni wręcz biegli patrząc na zegarki, inni ledwie stawiali kolejny krok, jakby znudzeni życiem. Jakieś kobiety rozmawiały trzymając za ręce rozbeczane dzieci.
- Ehh... Najwyraźniej dzień jak co dzień..
Wciąż uważnie wszystko obserwując dojechałem na wielki plac znajdujący się w centrum miasta. To tu znajduje się większość sklepów i to tu dzieje się większość ważnych wydarzeń, jak obchodzenie nowego roku czy świąteczne ustrajanie choinki. A to zaledwie kilka kamyków ułożonych na ziemi, kilka ławek i śmietników, które zostały otoczone sklepami. Na placu znajdował się też jako taki parking, więc chcąc nie łamać już więcej prawnych paragrafów, zaparkowałem tam samochód. Wyciągnąłem kluczyki, a w schowku zacząłem szukać swoich czarnych przeciw słonecznych okularów. Nie były one nawet po to żeby chronić moje oczy przed słońcem, co to, to nie. Były raczej po to żeby nie straszyć tych wszystkich ludzi moimi oczami w nienaturalnym kolorze. Wierzyć się nie chce że w tyle rzeczy potrafi się zmieścić w jednym schowku. Papierki po gumach, opakowania po papierosach, jakieś paragony, długopis, stare gumy do żucia, jeszcze więcej opakowań. W końcu, po wywaleniu wszystkiego, udało mi się je znaleźć. Nałożyłem je delikatnie na nos i poprawiłem fryzurę.
- Chyba jednak będę się musiał dziś wybrać do fryzjera.
Sprawdziłem jeszcze czy pieniądze wciąż bezpiecznie spoczywają w mojej kieszeni i wysiadłem z samochodu. Słońce natychmiast zaczęło mnie grzać, jakby ta wredna świetlista kula skupiła się tylko na mnie. Na szczęście zaparkowałem nie daleko miejsca do którego musiałem się udać. Otworzyłem drzwi nawet nie patrząc już na nazwę. Po dzwonku, który zadźwięczał po otworzeniu drzwi i kolorze ścian, wiedziałem że dobrze trafiłem. Na podłodze kafelki w jasnym odcieniu różu, meble pokryte różyczkami i liliowe ściany.
- Witam pana w czym...
Mała blondynka, fryzjerka nawet nie skończyła dokończyć zdania, gdy zdała sobie sprawę że to ja stoję przy "recepcji". Nie wiem dlaczego, ale zawsze bladła na mój widok, a zazwyczaj miała takie słodkie, czerwonawe rumieńce.
- Zaraz zawołam kogo trzeba. - To chyba jedyne co ten krasnalek umiał z siebie w tamtej chwili wydukać. Ważne przynajmniej że poszła po kogo trzeba. Stałem tam tak i z nudów zacząłem bawić się stojącą niedaleko figurką kota. Nigdy nie wiedziałem, po co ludziom takie rzeczy. Wielu ludzkich rzeczy jeszcze nie pojąłem, mimo że już dość długo sam jestem "zwykłym człowiekiem".
- Witaj Andy.
- Merope, jak dawno się nie widzieliśmy!
Odłożyłem spokojnie figurkę i dopiero teraz spojrzałem na stojącą przede mną dziewczynę. Granatowe włosy z białymi pasmami upięła w kucyk. Czarne baleriny, niebieskawe dżinsy i za duża szarawa bluzka. Do tego podkreślone, jasno zielone oczy w których było widać chęć morderstwa. Oczywiście tym który miał zginąć, jestem ja. Na moje słowa tylko się skrzywiła.
- I mogło tak też pozostać.
- Niestety fryzura zaczęła mi się już psuć. Jak miałbym się tak pokazać w jakimkolwiek barze?
Na to nawet nie odpowiedziała i jedynie podeszła do jednego z kranów i pokazała żebym usiadł. Ja sam ściągnąłem marynarkę i powiesiłem ją na wieszaku. Dopiero potem udałem się w jej stronę i usiadłem na krześle, jednocześnie przechylając głowę i opierając ją o czarną, zimną umywalkę.
- Zapomniałeś o okularach..
Zanim zdołałem odpowiedzieć ona już je zdjęła i odłożyła na stół. Zamrugałem kilka razy. Zawsze po ich ściągnięciu miałem problem z przyzwyczajeniem oczu z powrotem do światła. Merope się tym nie przejęła. Zaczęła myć mi włosy. Woda była zimna, a dziewczyna specjalnie przyciskała mocniej paznokcie, by jak najbardziej uprzykrzyć mi wizytę w salonie. Gdy skończyła jedynie rzuciła we mnie ręcznikiem, a sama zaczęła przygotowywać nożyczki i szczotki. To zabawne, ale nigdy nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak bardzo mnie nienawidzi. Jasne wykorzystałem ją, żeby upaść, ale ile można się za to gniewać? Przetarłem włosy i usiadłem na krześle przed lustrem. Dopiero gdy podniosłem wzrok, zauważyłem że niebiesko włosa mi się przygląda.
- Wyglądasz jeszcze gorzej niż normalnie.
Powiedziała to tak jakby normalnie, było idealnie pasującym do mnie określeniem. Co jak co, ale nie byłem normalny. Mimo wszystko dziewczyna miała rację. Nie wyglądałem najlepiej.
- Co nie zmienia faktu że mój urok, wciąż działa.
Jej wzrok bazyliszka powiedział mi wszystko. Zawsze lubiłem w niej to że nawet bez żadnych słów potrafiła pokazać co myśli. Zamknąłem oczy i oparłem się o fotel. Czułem jak Merope powoli ścina włosy i je wyrównuje. Obcinanie, czesanie, wyrównywanie, zmiana miejsca i znów, obcinanie, czesanie, wyrównywanie. Zasnąłbym pewnie gdyby Mer nie przestała. Otworzyłem oczy i spojrzałem na odbicie w lustrze. Za mną stała jakaś kobieta, a raczej dziewczyna. Czarne włosy sięgały jej do pasa, a grzywka zasłaniała jej lewe oko. Miała na sobie czarne ciuchy. Płaszcz zapinany na guziki, torba przewieszona przez ramię, do tego czarne glany i łańcuch przyczepiony do spodni. Mógłbym śmiało powiedzieć że to kobieca, ulepszona wersja mnie. Nawet kolczyki miała w podobnych miejscach. Stała przy recepcji, więc mógłbym nawet określić jej wzrost, gdyby nie to że się na mnie spojrzała. Zielone oczy. Może nie w kolorach szmaragdów, ale niezwykłe zielonoszare oczy (a raczej oko), pełne emocji, wpatrywały się we mnie. A ja patrzyłem się na nią. Nie mam pojęcia dlaczego.

środa, 10 grudnia 2014

Po prostu zwykły dzień.

Otworzyłem oczy. Póki nie przyzwyczają się do światła, wpatruje się w sufit. Nie jest zbyt interesujący uwierzcie. Kilka pęknięć wciąż mających ten sam wzór. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że ten poranek nie jest do końca taki jak zawsze. Opuszczam wzrok na swoją klatkę piersiową. Delikatna ręka o jasnej skórze i paznokciach pomalowanych na ten szarawy, matowy kolor obejmuje mnie w pasie. Głowę ma pomiędzy moim ramieniem, a szyją. Mogę poczuć jej zapach. Mieszanina fiołków i miodu. To dla mnie dość dziwna sytuacja, dlatego że:
a) Nigdy nie zdarzyła mi się podobna
b) Nei nigdy nie zostawała ze mną na noc.
Może mi nie ufała, a może po prostu nie chciała. Nie zmienia to faktu, że nigdy nie było jej tu jak otwierałem oczy. Spróbowałem jak najdelikatniej wysunąć się z jej uścisku. Jakimś dziwnym cudem udało mi się to zrobić tak by jej nie obudzić. Gdy już zdołałem zwlec się z łóżka, przykryłem ją czarną kołdrą. Wyglądała jak nie ona, była o wiele za spokojna jak na Neile, którą znałem. Wyszedłem jak najciszej na korytarz. Łazienka znajduje się na szczęście tuż naprzeciw mojego pokoju. Zabawne że nawet tam nie mogę być sam. Na zlewie siedziała jedna z dwóch kotek mojej współlokatorki. Biała, długowłosa wiedźma Majo. Podszedłem do niej i pogłaskałem po głowie. Niezwykłe że coś tak wrednego dla innych, mruczy przy mnie. Odkręciłem kran na co ona oburzona, zeskoczyła na ziemię i wyszła z pomieszczenia dumnym krokiem, unosząc puchatą kitę. Zamoczyłem ręce, a potem powoli obmyłem twarz i dopiero wtedy spojrzałem na siebie w lustrze. Czarne, pół długie włosy opadały na prawą stronę. Już dawno ich nie przycinałem, tak więc na stronie gdzie powinny być krótsze urosły już tak że sięgały za ucho. Pod oczami zrobiły mi się ciemne cienie przez co, dla niektórych przerażające, czerwone oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze, a tatuaże w kształcie małych krzyżyków na powiekach, jeszcze wyraźniejsze.  Nie mam jasnej skóry, ale z czasem coraz bardziej przypomina kolor pergaminu. Lewe ucho mam całe pokryte kolczykami, w wardze też znajdują się dwa po dwóch jej końcach. Piercing to dla mnie rodzaj zabawy, tak jak i tatuaże. W większości nawet nie odczuwam bólu, więc nie jest to dla mnie wielki problem. Wyszedłem po cichu z łazienki. Dom był piętrowy, a wszystkie moje ciuchy były na szczęście w jednym z dolnych pokoi. Zacząłem powoli schodzić po schodach. Na ostatnim z nich omal nie potknąłem się o kolejnego kota. Czarno-białą Devonkę*, Docility. Gdy tylko mnie zobaczyła zaczęła na mnie syczeć. Postawiłem nogę tuż obok niej stając jej na końcu ogona. Z przeraźliwym wrzaskiem uciekła ze schodów. W przeciwieństwie do Majo, niezbyt mnie lubiła. Drapała mi ubrania, gryzła po nogach czy nawet kradła rzeczy i chowała w najróżniejszych miejscach. "Cóż na szczęście przestała, gdy Majo zaczęła mnie bronić."
Przeszedłem przez salon. Stały tu tylko trzy osobne fotele, stolik do kawy i regał na książki. Nie było tu nawet telewizora. Dopiero niedawno udało mi się namówić Nei na zakupienie jednego z mniej skomplikowanych laptopów. Teraz chociaż wiem co się dzieje na świecie. Uważając żeby nie poślizgnąć się o żadną z kocich zabawek, wszedłem do jednego z bocznych pokoi. Stało tu mnóstwo kartonów. Większość z nich była wypełniona "moimi" rzeczami, których jakoś nie chciało mi się rozpakowywać. Zacząłem przerzucać je z jednej strony na drugą, szukając tego w którym zostały moje ciuchy. Kurzu było tu chyba nawet, więcej niż pudeł, ale w końcu kaszląc i kichając udało mi się znaleźć to czego szukałem.
Po kilku minutach stałem już przed lustrem, poprawiając czarną marynarkę. Pod spodem miałem czarną koszulę. Czarne spodnie i czarne... trampki. Cóż. Nie moja wina. Uwielbiam nosić trampki. Zresztą to jedyne buty jakie mam. Z wieszaka na klucze wziąłem kluczyki od samochodu. Na górze usłyszałem ciche trzaskanie drzwi. Pieniądze zawsze były w komódce, wyciągnąłem trochę. Musiałem się pośpieszyć, zanim Nei się zorientuje. Co jak co, ale wolałem pozałatwiać swoje sprawy sam. Jak najszybciej, wybiegłem z domu, wsiadając do mojej ukochanej Impali**. Choć jedna rzecz należała tu do mnie. Spojrzałem na dom. Tak jak myślałem. Dziewczyna przyglądała mi się z górnego okna. Tym razem nie miałem zamiaru się zatrzymać. Wycofałem samochód z podjazdu i pojechałem przed siebie.

*Docility należy do rasy Devon Rex, jest to rasa odkryta w Angli w 1960 roku.
**Chodzi tu o model Chevroleta, dokładniej o Impale z roku 1967.

niedziela, 7 grudnia 2014

To tylko omamy...

Sny. Nikt nie wie czym dokładnie są albo czemu służą. To tylko zwykły omam, twoja wyobraźnia, która wymyśla różne rzeczy w odpowiedniej fazie spoczynku.
Dlaczego więc sny istnieją? Dlaczego je widzimy? Pamiętamy? A co najważniejsze: Dlaczego  czasem się ich boimy?

Ciemny korytarz. Niekończący się korytarz. Obijam się o ściany, które wciąż rozwidlają się w różnych kierunkach. Mimo wszystko, ja idę przed siebie. Moje nogi nie należą do mnie. Jedyne co mogę robić to patrzeć. W momencie, gdy zbliżam się do kolejnego skrzyżowania i chcę skręcić w prawo, rozlega się kobiecy krzyk.
-Curse..
To jedyne słowo, które wyrywa się z moich ust. Zaczynam biec w tamtą stronę. Upadam. Widzę jej twarz. Miga mi przed oczami. Podnoszę się i biegnę dalej, ale ja nie chcę tam biec. Znam ten sen na pamięć. Wiem co znajdę na końcu korytarza, ale nic nie mogę z tym zrobić. Biegnę w tamtą stronę, bolą mnie płuca. Znów słyszę krzyk. Jej krzyk. Widzę drzwi. Te drzwi zza którymi wiem, że ją znajdę.
-Andy!
Całym ciałem wpadam na drzwi i je wyłamuję. Leży na środku pokoju. Pobijana, z wargi spływa jej strużka krwi. Ma rozciętą nogę i nie może się podnieść. Jej oczy są rozszerzone ze strachu. Kilka sekund później już wiem dlaczego. Z ciemności wychodzi żniwiarz. Ma roztrzepane szare włosy. Blizny pokryły jego twarz. Nie ma zębów. Ma kły; ostre, lśniące jak ostrza. Na szyi ma zawieszony łańcuch, a w dłoni trzyma kosę. Czarna stal połyskuje, choć nie ma tu nawet odrobiny światła. Oceniam szybko sytuację. Nie zdążę do niej doskoczyć. Rzucam się więc na niego, a on tak po prostu ze śmiechem, uderza mnie ręką. Uderzam o ścianę. Zamglonym wzrokiem patrzę na to co się zaraz stanie. Żniwiarz podchodzi do niej, a ona wyciąga rękę w moją stronę. Po jej policzkach spływają łzy.
-Andy... Pomóż mi...
Wyciągam dłoń w jej kierunku. Chce się podnieść. Muszę się podnieść, ale nie mogę.
-Nie..
A On tak po prostu śmieje się. Zamachnął się kosą.
-Andy... Ja...
Ale w tym momencie jej głowa upada na ziemię, a reszta ciała bezwładnie osuwa się za nią. Krew rozpryskuje się na podłodze. Nie mogę uwierzyć w to co widzę. Nawet nie zauważam kiedy z moich oczu zaczynają płynąć łzy. Żniwiarz schyla się nad jej ciałem i ściąga jej różaniec.
-Zostaw... Nie ruszaj jej...
Ledwie mogę mówić. On uśmiecha się tylko i lekkim krokiem jakby skakał zbliża się do mnie.
-Jesteś słaby. I ona też była.
Klęka tuż przy mnie. Wciąż z tym szyderczym uśmiechem na twarzy. Unosi ostrze kosy do góry i palcem przejeżdża po nim. Na jego palcu zostaje mętny, ciemno-czerwonawy płyn. Rozsmarowuje go pomiędzy dwoma palcami, a do mnie dociera w końcu że to jej krew. On kładzie kolano na mojej klatce piersiowej, tak żebym nie mógł się ruszyć. Z moich ust wydobywa się cichy jęk, wszystko mnie piecze, nie mogę oddychać. Jego ręka powoli zbliża się do mojej twarzy. Jednym palcem przytrzymuje mi powiekę, a drugim maluje coś jej krwią. Tak samo postępuje z drugim okiem. Wciąż nie mam pojęcia dlaczego. Zdenerwowany oblizuję wargi. Na co on po prostu uśmiecha się szerzej, jeśli to w ogóle możliwe.
-Chcesz spróbować?
Sam oblizuje jeden z palców. Już teraz chce mi się wymiotować. Siłą otwiera mi usta, a jej krew, spływa z ostrza i spada mi do gardła. Potem powoli smaruje mi nią usta . Kosa ląduje na mojej szyi.
-No już obliż usta.
Nie mam wyboru. Robię to. Moim ciałem natychmiast wstrząsa odruch wymiotny.
-Widzisz to nic strasznego.
W tym momencie jego twarz wykrzywia się.
- Teraz i ty jesteś mordercą.
Jego twarz zmienia się w jej twarz, w twarz Curse.
-Jak mogłeś mi to zrobić, Andy? Jak mogłeś?
Łza spływa jej po policzku. W tym samym momencie ostrze przecina mi gardło.
Otwieram oczy i zrywam się z poduszek. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, gdzie jestem. W swoim łóżku. W swoim pokoju. W nie do końca swoim domu. Oddycham ciężko, ledwie mogę złapać powietrze, a naga, pokryta bliznami klatka piersiowa unosi się to szybciej, to wolniej. Moja ręka automatycznie sięga gardła, choć wiem że nic tam nie znajdę. Nigdy nie znajduję. Opieram się o poduszki obszyte czarną satyną. Jestem cały spocony. Słyszę jak ktoś idzie korytarzem. Drzwi otwierają się, a światło wpada do pokoju.
-Neila...
A którzy by inny. W końcu to jej dom. Dziewczyna jest ubrana jedynie w delikatną piżamkę z koronki. Spod delikatnego materiału widzę jej bladą skórę. Włosy ma pofarbowane na ala kremowy kolor. Jedną ręką przytrzymuje drzwi.
-Znowu?
To jedyne co mówi. Zanim zdążyłem kiwnąć głową, ona już siadała na łóżku tuż obok mnie. Jedną ręką opiera się o poduszkę, a drugą poprawia mi włosy.
-Połóż się.
-Nie... lepiej już wstanę.
Nie pozwoliła mi na to. Ręką, którą wcześniej bawiła się moim włosami przyciska mnie do poduszek. Nie mam już nawet siły walczyć. Po prostu się na to zgadzam, a ona znów wraca do zabawy moimi włosami.
Może nie powinienem mieć żadnych snów. W końcu jestem aniołem. Po cholerę mi one? Nie, źle to określiłem. Nie snów, chodziło mi raczej że nie powinienem mieć snu. A ten jeden mnie prześladuje. Nie daje spać w nocy, nie daje mi odpocząć. Znam go na pamięć. A jednak... wciąż go przeżywam. Na nowo i na nowo, a za każdym razem jest coraz bardziej realistyczny. Marszczę brwi.
-Przestań Andy.. Śpij..
-Wiesz że nie mogę...
-Spróbuj. Będę tutaj...
Powoli się rozluźniam. Nie wiem dlaczego, ale jej obecność zawsze mi pomaga. Nie jesteśmy przyjaciółmi, ani wrogami, nikim bliskim, a mimo wszystko dzięki niej mogę się uspokoić. Otwieram usta, ale ona od razu mi przerywa.
-Różaniec... Wiem.
Materac odgina się, gdy jej ciało ześlizguj się z materaca. Otwieram oczy i widzę jak z szuflady komody wyciąga mój amulet. Tylko on pozwoli mi przespać kolejne dwie godziny, bez ryzyka że sen wrócić. Nei wraca z  powrotem na miejsce tuż obok mnie, delikatnie łapie mnie za  rękę i obwiązuje mi czarny łańcuszek z koralików wokół nadgarstka, tak że czarny krzyżyk ląduje w mojej otwartej dłoni. Z przyzwyczajenia jak najszybciej ją zaciskam, jednocześnie zamykając oczy. Próbuję się skupić tylko na tym co czuję. Palce dziewczyny łaskoczą mnie delikatnie, ale przyzwyczaiłem się już do tego, tak jak do jedwabnego prześcieradła i lekkiej satynki, którą są obszyte poduszki. Powoli zasypiam. Tym razem sen nie przychodzi.

wtorek, 25 listopada 2014

Na dobry początek. Historia Andy'ego

Znasz może anielską hierarchię? Jeśli nie, powinieneś ją poznać. Jeśli tak, moja historia będzie dla ciebie o wiele łatwiejsza do zrozumienia.
Na samej górze są Serafiny, potem Archaniołowie, Cherubinowie, Aniołowie Stróżowie i zwyczajni Aniołowie. To tak w mocnym skrócie. Każda z tych grup wierzy, że każde stworzenie ma wolną wolę, samo decyduje o tym jak dalej potoczy się jego przyszłość i w każdej chwili może ją zmienić.
Na początku powinienem się jednak (chyba) przedstawić. Tego podobno wymaga kultura, cóż... Ja sam nie jestem tego już taki pewien. Nazywam się Andy Hollywood. I jestem upadłym aniołem. Dlaczego upadłym? Zaraz się tego dowiesz.

Wiele lat temu byłem jednym z głównych pomocników archaniołów. Wojownikiem. Moim głównym zadaniem było dopilnowanie by każdy człowiek, czy ważne stworzenie miało swojego anioła stróża i żeby każdy anioł stróż miał kogo pilnować. To zadanie wydaje się łatwe, prawda? Cóż nie było. Istniał pewien haczyk, właściwie dlatego byłem wojownikiem, a nie zwykłym aniołem. Stróżowie są na tyle silni by chronić ciała przed przyjęciem nad nim kontroli przez nieczystą siłę, szatana, zresztą nazwij to sobie jak chcesz. Żaden nie jest jednak na tyle silny bo bronić przed tym drogocenną duszę. A tam gdzie są ci "dobrzy", muszą być też ci "źli". Tymi "złymi" były anioły ciemności, o kruczych skrzydłach i żniwiarze, dusze którym nie było dane zaznać spokoju po śmierci, bo tej śmierci zaznać wcale nie powinni. Wierzyli oni, że człowiek ma już napisane przeznaczenie i nic tego nie zmieni, nawet jego wybory. A jeśli jego przeznaczeniem jest wysadzić się w powietrze i przy okazji połowę budynków mieszkalnych wokół, trzeba go zlikwidować. To właśnie przed tym miałem ochraniać. Byłem na tyle silny, że nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Jednak pewnego dnia na mojej drodze stanął ktoś kto otworzył mi oczy. Anielica ciemności o imieniu Curse, która o ironio, zawsze nosił różaniec, z czarnych koralików, na szyi. Uświadomiła mi że tak na prawdę żadnej ze stron nie chodzi o żadną cholerną duszę o to już od wieków. To przerodziło się w grę. Kto będzie miał więcej dusz na koncie, wygrywa. A ja byłem częścią tej farsy tak jak i Curse. Po kilku rozmowach uświadomiłem sobie, że nie chcę już być. Jedynym sposobem był upadek.
W księgach znalazłem zapiski jak do niego doprowadzić. Oczywiście podzieliłem się nimi z C., ale ona wciąż się wahała. Ja byłem pewien tego co muszę zrobić. A było na to aż kilka sposobów. Pozbawienie ciała duszy i zawierzenie jej tym samym pomiędzy światem żywych, a umarłych. Niestety w większościach przypadków była śmierć winnego. Pozbawienie innego anioła skrzydeł, też raczej nie wchodziło w grę. Nikt nie powinien ich tracić tylko dla tego że ja tego chcę. Jedyną rzeczą jaką mogłem zrobić to skuszenie gwiazdy. Nie tak żeby cię pokochała. Musiała jedynie dotknąć ziemi i przyjąć materialną formę.
Powoli zacząłem wcielać swój plan w życie. Siadałem zawsze w tym samym miejscu. Pod tym samym drzewem. Patrzyłem na tę samą gwiazdę i udawałem że jej się zwierzam. Może było to mozolne, ale wolałem spędzić jeszcze te kilka miesięcy pomiędzy anielskimi bufonami, niż zostać jednym z nich do końca życia.
Pewnego dnia zeszła do mnie, a ja ją odrzuciłem tak po prostu. Nic nie tłumacząc. Nie była mi już do niczego potrzebna. Nawet bym ją wyśmiał, ale była moim zdaniem już dość zagubiona w tej całej sytuacji.
Błąkałem się wtedy po ziemi parę dni zanim postanowiłem wreszcie wrócić do "domu". Mając wciąż palącego się papierosa w ustach postawiłem tam nogę. Miałem nadzieję, że łamiąc przykazanie, jeszcze bardziej wnerwię archaniołów. Miałem rację. Tylko miałem i problem. Moi "przyjaciele" zabrali mnie do Serafinów. Zanim się zorientowałem, skuli mnie, przeczytali wyrok, ich pomocnicy przytrzymali mnie, a najstarszy z nich podszedł do mnie i tak po prostu...wyrwał mi skrzydła. Nigdy nie zapomnę  tego bólu, ciepła krwi spływającej mi po plecach i tego co tamten Serafin, wtedy powiedział.
- Rany zagoją się, mogą nawet i zniknąć, ale twoja krew na zawsze splamiła to miejsce. Tak jak ona tu pozostanie, ty już więcej nie możesz tu wrócić. 
Nie obchodziło mnie wtedy to tak bardzo. Byłem przecież wolny. A raczej tak mi się zdawało. Nie mogę umrzeć, każda rana goi się w nienaturalnym tempie. Nie należę już nawet do żadnej z "grup", a i tak mogę wyczuwać "dobrych" i "złych". Widzenie aury wokół tych, którym grozi niebezpieczeństwo też nie jest zbyt miłe wierzcie mi albo na przykład to że nie mogę się upić! Do cholery! Naprawdę nie żartuję. Ile bym nie wypił i tak nie będę miał nawet kaca. Nawet nie czuję smaku. Przynajmniej mam jeszcze papierosy.
A co do Curse, nigdy już jej nie spotkałem. Dopiero jakiś rok temu dowiedziałem się, że zginęła kilka dni po moim upadku. Podobno chciała zawiesić jakąś duszę między światami, ale zauważył ją żniwiarz. Gdy tylko zobaczył co chciała zrobić, pozbawił ją głowy.
Znalazłem go. Miał zawieszony jej różaniec na swojej kosy, jak trofeum. Chłopaczyna jak mnie zobaczył, stracił głowę. I to w sensie dosłownym. Zrobiłem mu to samo, co on jej.
Od tamtego momentu mam jej różaniec zawsze przy sobie.