sobota, 21 maja 2016

Moja klątwa

Jakim cudem mogła mieć tak piękne oczy? Dwa przerażone bursztyny spoglądały na mnie spod oprawy ciemnofioletowych włosów. Jak? Jak ktoś taki mógł je mieć? A dziewczyna? Patrzyła na mnie ze strachem. Spojrzenie diabelskich bursztynowych oczu skrzyżowało się z anielskimi krwawymi tęczówkami.
Jej kosa leżała niedaleko, a ona jakąś chwilę wcześniej, upadła przede mną na kolana. Trzymałem miecz skierowany prosto w jej serce, ale nie potrafiłem się ruszyć. Nie umiałem jej skrzywdzić.
- Jak... jak się nazywasz?- Zająknąłem się, ale tylko na chwilę. Nie mogłem pozwolić sobie na stratę pewności siebie. Nie teraz. A co najgorsze nie mogłem oderwać od niej wzroku. Od jej pięknych oczu. W tym czasie bursztyny pociemniały, jakby w złości lub w smutku.
- Curse... klątwa.- Prychnęła, bardziej do siebie niż do mnie- Nawet samo imię wskazuje że jestem ofiarą losu.
Sarkastyczny uśmiech pojawił się na jej twarzy, lecz po chwili zniknął. Najwyraźniej dziewczyna przypomniała sobie w jakiej sytuacji się znalazła. A ja? ja tak po prostu zacząłem się śmiać.
- Za szczęśliwy traf nie można uznać wpadnięcia na anielskiego wojownika- Uśmiechnąłem się nonszalancko i spojrzałem na jej kosę.
- Chciałabyś mnie zabić?
- Takie mamy rozkazy... Dziś jest nasz dzień...
Miała rację. Przypadały takie dwa dni w roku. Najpierw Podziemni polowali na Skrzydlatych, kolejnego Skrzydlaci na Podziemnych. Ofiary mogły się tylko chronić i uciekać, nie mogły zabijać. W końcu sarna nie zabija wilka.  Zazwyczaj nie wchodzimy sobie w drogę, póki wręcz nie musimy spotkać się twarzą w twarz, ale w te dwa dni...następował absolutny chaos i przekraczano wszelkie granice. Co oznaczało tylko jedno.
Dziś ona mogła zabić mnie. A za kilka godzin.... ja mogłem zabić ją.
- Jutro jest nasz. Chociaż na dobrą sprawę mógłbym cię związać, przetrzymać i zabić dopiero o świcie.
Spuściła wzrok, a jej włosy opadły jej na twarz.
- A więc chcesz mnie zabić?
Nie odpowiedziałem. Mój miecz wciąż dotykał miejsce w którym znajdowało się jej serce. Uniosłem go do góry i przyłożyłem jej do gardła.
- Wstań
Podniosła się powoli na drżących nogach, ale gdy spojrzałem w jej oczy zobaczyłem w nich pewność siebie. Niesamowite. Ktoś właśnie groził jej śmiercią... a ona patrzyła napastnikowi prosto w oczy. A do tego... zauważyłem to dopiero po chwili... nosiła różaniec na szyi.
- Mógłbym cię zabić... spętać, odebrać moc, pozbawić głowy następnego dnia... ale... myślę że jesteś dość mądra by wykorzystać szansę.
Odsunąłem miecz i opuściłem go. Dawałem wybór. Mogła mnie gonić, mogła próbować szukać kogoś innego... a mogła poszukać kryjówki na następny dzień. Po raz pierwszy zrobiłem coś takiego i sam nie wiedziałem dlaczego. Za to na twarzy Curse malował się szok. Kompletne niedowierzanie. Rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Czarne pióra zaszeleściły. Kątem oka zauważyłem jeszcze jak kosa, trafia z powrotem do jej ręki. ***
-CURSE!
Poderwałem się na łóżku. Dyszałem ciężko. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Jej oczy śniły mi się w nocy. Po raz kolejny w przeciągu kilku godzin zrywałem się z krzykiem. Nie umiałem pojąć czemu nie mogę pozbyć się widoku jej twarzy z własnych myśli. Powinienem to potrafić, a jednak.. nie udawało się.
Musiałem ją znaleźć, ale nie miałem pojęcia jak. Sprawa byłaby ułatwiona, gdyby nie to że dzisiaj był Dzień Skrzydlatych. Ubrałem się w swoje szaty i wyszedłem ze swojej kwatery. Cóż jeśli naprawdę ma pecha... to wpadnie na mnie prędzej czy później prawda? Wędrowałem spokojnie leśnym ścieżkami....
BOOM!
Zostałem rzucony na ziemię. Otworzyłem oczy. Dwa bursztyny, ciemny fiolet i krzyżyk na szyi. A nie mówiłem? Ona na serio miała pecha.
- Wiesz jedno muszę przyznać... niezły element zaskoczenia- Uśmiechnąłem się do niej, a ona o dziwo odwzajemniła się tym samym. Oboje podnieśliśmy się z ziemi.
- Wybacz, ale nie mam czasu na pogawędki z nadętym anielskim wojownikiem, tak jakby na mnie polują.
Prychnąłem.
- Tak jakby po to tu jestem. Trzymaj się mocno.
- Co....
Ledwo zdążyła wypowiedzieć jedno słowo i już unosiliśmy się w powietrzu. Myślałem że z przerażenia zacznie krzyczeć, ale zawiodłem się. Nic takiego nie nastąpiło. Objęła mnie mocno ramionami i nogami jak dziecko, a twarz wtuliła w moją szyję. Musiałem ją ukryć w miejscu w którym nikt jej nie znajdzie. A wiadomo przecież, że najciemniej jest pod latarnią. Moje skrzydła same skierowały nas w stronę mojej anielskiej kwatery. Gdy dolecieliśmy postawiłem ją delikatnie na podłodze i zacząłem zasłaniać okna.
- Ahhhh czyli zabrałeś mnie tam, gdzie jest najwięcej osób, które mogą mnie zabić...- Prychnęła- Tak to jest przecież najlepszy sposób na ochronienie mnie...
Miałem ochotę ją udusić. Naprawdę, ale zamiast tego podszedłem do niej... i pocałowałem ją. Delikatnie, a Curse to odwzajemniła. Odsunąłem się od niej. Bursztyny były pełne zaskoczenia. Otworzyła usta, ale nie przez ładne kilka minut nie potrafiła wydać z siebie dźwięku.
- Prawie nikogo nie ma w okolicy- Powiedziałem to choć tak do końca nie byłem tego pewien. Miałem przynajmniej taką nadzieję.- Zresztą nawet gdyby to nikt cię tu nie znajdzie.
Dziewczyna westchnęła i przyjrzała się mi.
- Nawet nie wiem jak masz na imię...
- Andy...
- Moje imię znasz..
Owszem sama mi się przecież przedstawiła. Okna były pozasłaniane, ale pokój i tak był oświetlony. Curse zaczęła rozglądać się w okół.
- Masz tu całkiem przyjemnie.
Roześmiałem się.
- Mamy akurat ten luksus, że sami możemy wyposażać swoje lokum.
Dziewczyna chodziła po pokoju podnosząc wszystko lub badając wzrokiem. Znalazła się w zupełnie nowej sytuacji, więc wcale nie dziwiłem się, że tak się zachowuje. Ja pewnie też bym tak reagował. Pozwoliłem jej na wszystko, póki z zaciekawieniem nie podeszła do mnie. Spojrzała na mnie jak na śliczny okaz w ludzkim zoo (których idei wciąż nie rozumiałem, choć lubiłem je odwiedzać), a potem uśmiechnęła się, wyciągając niepewnie rękę.
- Mogę?
Miała na myśli moje skrzydła. Natychmiast je zwinąłem.
- Wiesz...
Zmarszczyła brwi i nosek, a potem odsunęła się wściekła.
- Nie ufasz mi tak? No tak... ledwo mnie znasz.. a przecież jestem z Podziemi.
- Co?- Spojrzałem na nią zdziwiony- No tak ty możesz nie wiedzieć!
Złapałem ją za ramię i obróciłem ją, tak żeby stała twarzą do mnie.
- Anielskie skrzydła są raczej intymną strefą. Nie żebym ci nie ufał, zresztą umiałbym się obronić, ale to po prostu coś czego nie dajemy robić każdemu. Dotknięcie czyiś skrzydeł jest bardzo podobne w naszym przypadku do przysięgi, że jesteśmy dla siebie...- Zarumieniłem się- Jak partnerzy... no wiesz...
Spojrzała na mnie rozbawiona, a potem jak gdyby nigdy nic ze śmiechem rzuciła się na łóżko.
- Czy ktoś ci mówił, że słodko się rumienisz? I to że faceci nie powinni tego robić?

Była naprawdę niezwykła. Kto potrafił by tak podchodzić do tej całej sytuacji w ten sposób? Spędziliśmy ze sobą wtedy całą noc przy okazji wywołując bitwę na poduszki, a po całej mojej komnacie, a ona zadowolona z siebie obserwowała jak sprzątam ten cały bałagan. Potem znów ją pocałowałem. Nie chcąc wypuszczać jej ze swoich ramion i nie musiałem. Spała ze mną. W moich ramionach, a ja czułem że to właśnie tam jest jej miejsce. Miała być moja.
Pamiętam to tak dobrze... a minęło tyle lat... wciąż ją kocham choć miałem nadzieję, że może zapomnę, ale nawet upadłe anioły najwidoczniej nie umieją tej trudnej sztuki. Wciąż czuje jej zapach, słyszę jej głos, widzę jej twarz w mijanych na ulicy kobietach, ale żadna z nich nie ma tej jednej rzeczy. Dopiero teraz to zrozumiałem.

TYLKO ona mogła mieć tak piękne oczy.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Bo ból i blizny to wszystko co mam. Historia Megremis.

That's the thing about pain. It demands to be felt.
Leżę nieruchomo z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w sufit. Nie widzę w nim nic ciekawego. Przez okno wpada nikłe światło lamp. Co jakiś czas ulicą przejeżdża samochód, zakłócając nocną ciszę. Mimo że mój dom jest położony w centrum miasta, wieczorem niewiele się tu dzieje. Nikt nie wraca pijany. Nikt nie spaceruje z psem. Nic tu nie jeździ.
Na zewnątrz zaczął szczekać pies. Był naprawdę uroczym psiakiem, ale miał to do siebie że zawsze budził swojego właściciela, by ten jechał do pracy. Ciekawe czy ten mężczyzna po prostu nie zainwestował w budzik. Tak jak co noc światła w domu na przeciwko się zapaliły, a ja musiałam zamknąć oczy by nie oślepnąć. Z cichym westchnięciem przewróciłam się na drugi bok... To nie był dobry pomysł. Moje ręce natychmiast pochłonął ból. Jęknęłam cicho i spojrzałam w dół. Byłam już do tego tak przyzwyczajona, że zapomniałam co sobie zrobiłam. Całe moje przedramiona były pokryte bandażami. W niektórych miejscach krew już dawno przesiąkła przez materiał. Rany nie były duże, ale były na tyle głębokie by obficie krwawić. Gdyby ktokolwiek zajrzał pod bandaże ujrzałby delikatną skórę, pokrytą licznymi bliznami i krwawiącymi ranami. W pewnych momentach towarzyszył mi tylko ból. Jedyny przyjaciel, który był zawsze ze mną. Nawet w chwilach osamotnienia. Spojrzałam w górę i napotkałam swój własny wzrok w lustrze. Bursztynowe oczy lśniły w ciemności. Hipnotyzowały, jedyna rzecz jaka mnie wyróżniała. No może nie jedyna, bo to  na czym każdy się skupiał to moja twarz, a raczej na jej połowie. Blizny. Jedna na drugiej. Wyróżniające się tak bardzo na tle mojej skóry. Prawa strona mojego oblicza jest przez nie całkowicie zdeformowana. Odwróciłam wzrok. Nie musiałam na to patrzeć. Znałam ułożenie każdej, choćby najmniejszej, linii na pamięć. Sprawiały że wspomnienia do mnie wracały. Złe wspomnienia...

Oślepiająca biel. Wszystko wokół zamazane. Mocne pasy zaciskały się na moich ramionach i kostkach. Szarpałam się i krzyczałam. Tak bardzo chciałam uciec, ale oni mi nie pozwolili. Podali mi tylko środki uspokajające. Reszta jest rozmazana, a ja nie jestem zdolna do złożenia jej w całość.
Spojrzałam na elektroniczny zegarek. Była szósta rano, a ja już na pewno nie zasnę. Ześlizgnęłam się z łóżka uważając, żeby nie obciążać zbytnio rąk. Stopami wylądowałam na miękkim dywanie, a szare spodnie od piżamy, musnęły mi kostki. Mrużąc oczy, wstałam i zamknęłam okno. Było tu już wystarczająco chłodno, a ja miałam na sobie tylko szarawy podkoszulek. Cicho wyszłam z pokoju. W przeciwieństwie do domu mojego najlepszego przyjaciela, mój był mały i nowoczesny.
Łazienka nie znajdowała się daleko. Zapaliłam światło, a halogeny oślepiły mnie na chwilę swoim bladym światłem. Gdy na powrót mogłam wszystko widzieć, podeszłam do zlewu na którym stał koszyk wypełniony bandażami. Odwinęłam ten na moich rękach i wrzuciłam je do kosza stojącego przy szafce. Wyciągnęłam z niej wodę utlenioną i wacik. Delikatnie przemyłam krwawiące wciąż ranki...

Przemyli mi twarz i skaleczenia, które tak naprawdę sami zrobili. Wiłam się z bólu, a oni tylko się uśmiechali mówiąc, że niedługo to wszystko się skończy i że nie powinnam się tym zbytnio zamartwiać, bo jestem tylko eksperymentem. Bo niedługo umrę.
 
Owinęłam ręce czystym materiałem, a potem spokojnie wzięłam szczoteczkę i pastę. Wyszorowałam zęby. Nie było tu lustra w którym mogłabym się przeglądać. Nie chciałam go tu. Nie chciałam na siebie patrzeć. A to z jednego powodu. Nienawidziłam siebie.

Sprawdzali jak długo człowiek może wytrzymać ból i jakie jego natężenie zaczyna niszczyć. Nie byłam jedyna. Nie tylko ja byłam eksperymentem. Było nas więcej, kilku, kilkunastu, może kilkudziesięciu. Nie wiem dokładnie. Byliśmy w osobnych pomieszczeniach. Klatkach. Żadne z nas nie wiedziało gdzie jesteśmy. Wszyscy przerażeni. Wszyscy byliśmy eksperymentami.

Poszłam do sypialni i przebrałam się. Długa , obcisła tunika z długimi rękawami i czarne jeansy. Na szyi zawiesiłam mały naszyjnik w kształcie kluczyka, który dostałam. Nigdy nie zostawiałam go w domu. Złapałam swoją torbę i przeszłam korytarzem do salonu. Małe złociste motylki, zamachały na mój widok skrzydełkami. Nie miałam pojęcia skąd się tu wzięły, ale były tu od zawsze, więc nawet ich nie wyganiałam.

Leżałam w swojej klatce, gdy to się stało. Huk. Chaos. Krzyki. Odgłosy strzelania. Wszystkie drzwi się otworzyły. Ledwo zdolna do tego żeby się podnieść, ze względu na okropny ból, który czułam, ruszyłam ku drzwiom. Wszystkie eksperymenty patrzyły po sobie przerażone i zdumione za razem. Żadne z nas nie wiedziało co zrobić. Po chwili poczułam jak ktoś szarpie mnie za spodnie. Mała dziewczynka, o kremowych włosach i ciepłych, brązowych jak czekolada oczach. Eksperyment numer 12~ Solitude. Miała na sobie krótką sukieneczkę.
- Meg... Musimy coś zrobić. Musimy uciec.
Ironia losu. Ta, która jest jednym z pierwszych eksperymentów. Ta, która spędziła tu tak wiele lat ( a przecież miała ich tak mało). Ta, która nie widziała świata poza laboratorium. Ta, która "lekarza" traktowała jak własnego ojca. Chciała stąd uciec. I prosiła o pomoc mnie. A ja głupia się zgodziłam. Złapałam ją mocno za rękę. 
- Biegnijcie... tak szybko jak możecie.- Tylko tyle dałam radę powiedzieć, ale wystarczyło. Wszyscy mnie posłuchali. Ktoś nawet podbiegł by pomóc mi i Soul. Eksperyment numer 896. Chłopak, którego doładowywano by był jak najsilniejszy. Biegliśmy przez korytarz, a awaryjne światła migały. Przed nami pojawiła się grupka lekarzy, ale nie zainteresowali się nami uciekli, chcąc ratować własne życie. Jakże bardzo się myliłam myśląc że nam się uda. Większości udało się już wybiec przez drzwi, zanim zostałam popchnięta na ziemię. Eksperymenty numer 1, 2, 3 i 4, z broniami w ręku. 759,52,896,453 wszyscy padli na ziemię, gdy kule przebiły ich serca. Soul zniknęła. Jedynka schylił się nad mną z nożem.
- Nigdy cię nie lubiłem- Tak po prostu przeciął mi żyły, a ja straciłam przytomność.
Wyciągnęłam z lodówki kanapkę i wrzuciłam ją do torby.

Uratowali nas. Żołnierze. Zniszczyli laboratorium, a eksperymenty odesłali do bazy wojskowej. To właśnie tam się obudziłam. Nikomu nie pozwoliłam do siebie podejść, krzyczałam i chowałam się w kącie pokoju. Nie potrafiłam już żyć. W końcu do mojej celi zawitał On. Młody żołnierz, o czarnych włosach i szarych oczach. Był naprawdę miły. Nic dziwnego, że zostaliśmy przyjaciółmi. Opowiedział mi o wszystkim, ja sama nic nie pamiętałam, podobno Jedynka upuścił mi tyle krwi, że prawie umarłam, a co za tym idzie doszło do uszkodzenia komórek mózgowych~ wymazało mi pamięć. Gdy już doszłam do siebie fizycznie, lekarze (tym razem prawdziwi) zaczęli się obawiać o moje zdrowie psychiczne. Jednak... Jednak nic nie potrafili z nim zrobić. Nie potrafili pozbawić mnie moich lęków i chęci samookaleczania. Dali mi spokój i pozwolili Damonowi zabrać mnie z bazy. Znalazł mi dom,  pracę i pomagał na wszelkie sposoby. Stał się moim przyjacielem.
Nawet maskę dostałam od niego.
Złapałam klucze i podeszłam do szafki stojącej obok frontowych drzwi. Tu także wisiało lustro. Ni to blond, ni to brązowe, lekko pofalowane włosy, opadały mi na ramiona. Nawet nie starałam się ich poprawić. Wysunęłam szufladę i wyciągnęłam z niej białą jak marmur maskę. Na jednej stronie z delikatnego złotawego materiału utworzono motyle skrzydło, po drugiej delikatny kwiatek. Namalowano też złote zawijasy, które dodawały jej jeszcze większego uroku. W przeciwieństwie do mnie maska zawsze się uśmiechała. Nałożyłam ją i przełożyłam przytrzymującą ją gumkę przez głowę. Teraz widać było już tylko moje oczy. Zerknęłam tylko na siebie raz jeszcze i wyszłam z domu z brzdękiem przekręcając klucz w zamku.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Dzień zakochanych.

"Walentynki. Dzień stworzony przez ludzi by okazać miłość drugiej osobie."
Ciepła woda spływała mi po ciele. Włosy przykleiły mi się do twarzy. Przemyłem jeszcze raz wytatuowane ręce, a potem spokojnie wyszedłem spod prysznica, jednocześnie wycierając się ręcznikiem.
"Jeżeli już ktoś wierzy w miłość to powinien ją okazywać codziennie, a nie tylko od czasu do czasu. "
Rzuciłem ręcznik na zlew. Spokojnie nałożyłem jeansy i stanąłem przed lustrem. Z włosów kapała mi woda. Cieni pod oczami nie było już tak widać. Z powrotem złapałem, kawałek już i tak mokrego materiału i przetarłem twarz, a potem włosy. Na szczęście powoli zaczynały schnąć. Wrzuciłem ręcznik do kosza na brudne rzeczy i spokojnym krokiem wyszedłem z łazienki. W powietrzu było czuć słodkich zapach smażonych naleśników. Przyśpieszyłem kroku. Musiałem się pośpieszyć inaczej wszystko może zostać zjedzone. Z głośnym tupaniem zbiegłem po schodach i wpadłem do kuchni. Neila kręciła się wokół kuchenki i blatów, a przy stole siedziała już Patch, przytulająca wielkiego pluszowego pingwina. Śliczne blond loki opadały jej na ramiona. Na sobie miała szarą piżamę w niebieskie misie. Miała piętnaście lat, a wciąż zachowywała się jak dziecko. Jej pokój przypominał wręcz magazyn maskotek. Na stole tuż przed nią stał duży talerz z masą naleśników polanych słodką polewą. Gdy mnie zobaczyła na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech i to taki od uch do ucha. Może była słodka, lecz czasem też potrafiła uprzykrzyć życie. Mimo wszystko nie gniewałem się na nią, bo na wredną wiedźmę nie da się gniewać.
-Anddddyyyyy! W końcu się obudziłeś! Myślałam że będę musiała zjeść sama te wszystkie..- Przez całe to trajkotanie nie wzięła nawet jednego oddechu. Spokojnym krokiem podszedłem do niej i wepchnąłem jej do buzi widelec razem z kawałkiem naleśnika. Mina na jej twarzy idealnie pasowała do zbioru tych nie zapomnianych. Nawet Neila parsknęła śmiechem.
- Z jakiej to okazji w ogóle jemy naleśniki?
- Dziś Walentynki, więc pomyślałam że się trochę wysilę i sprawię wam przyjemność.
Była zadziwiająco miła. Zbyt miła. Zmrużyłem oczy i zacząłem poszukiwania. Nie musiałem długo szukać. Na jednym z blatów stały piękny i duży bukiet czerwonych róż. Spojrzałem się pytająco na Pacth, ale ona wyszczerzyła tylko zęby i podniosła coś do góry. Czerwoną różę. Czyżby w mieście pojawił się jakiś anonimowy, walentynkowy psychopata? Zanim jednak zdążyłem zadać pytanie na głos, Neila mnie uprzedziła.
- A ty Andy? Masz jakieś plany na dziś?
Uśmiechnąłem. Schlebiało mi że chociaż udawała zainteresowanie moimi planami.
- Mam zamiar iść z Kimiko i z Abey do miasta.
Patch z naleśnikiem nadzianym na widelec głośno wciągnęła powietrze, żeby potem wydać z siebie głośny okrzyk.
- UUUUUUUUUU! Andiiiiiś idzie z Kimikoooo i Abeeeeey do miaaaaaaaasttaaa....
Przewróciłem oczami i szybkim krokiem podszedłem do Patch znów wpychając jej jedzenie do ust.
-bug..hfg..
Z wyrazem oburzenia na twarzy, spojrzała się na mnie z wyrzutem. Wyszczerzyłem się tylko i usiadłem na krześle obok pożerając naleśniki z owocami. Były jednym ze specjałów Neili, ale robiła je bardzo rzadko. Dobrze że bynajmniej tym razem jest tu tylko jedna osoba z którą muszę się o nie bić. Jedliśmy, a Patch wciąż trajkotała mi nad uchem jakby to ona chciałaby pojechać ze mną do miasta. Tej dziewczynie usta to się chyba nie zamykają, a wiecznie do ust naleśników wpychać jej nie będę. Jednak gdy już zacząłem godzić się ze swoim losem usłyszałem okrzyk Nei, która jak oparzona odskoczyła od kuchenki. Przez okno wlewała się ciemna mazista mgła i powoli opadała na wszystko wokół. Wstałem szybkim ruchem i skierowałem się do pokoju ze swoimi ciuchami. Tym razem na szczęście przygotowałem sobie wszystko wcześniej żeby nie musieć szukać rzeczy na ostatnią chwilę. Szybkim ruchem założyłem stary obwisły T-shirt z logiem Batmana, narzuciłem skórzaną kurtkę i ubrałem swoje trampki.
-ANDY!
Rozpaczliwy głos Nei dobiegał z kuchni. Przeczesałem jeszcze włosy i poprawiłem łańcuch przyczepiony do spodni. Kluczyki od samochodu miałem już w kurtce tak więc nie musiałem się o nie zamartwiać, jednak mimo wszystko postanowiłem odwiedzić jeszcze kuchnię. Czarna mgła pokryła już połowę blatów, które stały pod oknem. Nie powiem bawił mnie ten widok tak samo jak Patch, która przytulając swojego pingwina przebierała w powietrzu nogami,a gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się tylko jeszcze szerzej. Na moje szczęście pochłonięta obroną przed mazią druga dziewczyna nawet nie zauważyła kiedy czmychnąłem z kuchni z resztą naleśników. Jak najszybciej dobiegłem do drzwi i zamknąłem je z głośnym trzaskiem, obwieszczając tym jednocześnie swoje wyjście. Przyjrzałem się ciągnącemu się po ziemi dymowi i natychmiast skierowałem wzrok w kierunku jego źródła.
Na masce mojego samochodu siedziała Kimiko z tym swoimi sarkastycznym uśmiechem na twarzy, którą miała skierowaną ku słońcu. Jej włosy jak zwykle rozpuszczone, przypominały płynną miedź. Na nogach miała wysokie koturny ozdobione ćwiekami. Do tego jeszcze czarne obcisłe jeansy i nie przylegającą do ciała bluzkę z dużym dekoltem. A nie powiem miała co eksponować. Na ramiona zarzuciła skórzaną kurteczkę, której chyba prawie w ogóle nie zdejmowała. Powoli odwróciła głowę w moją stronę zaszczycając mnie w końcu spojrzeniem, swoich niezwykłych oczu. Czarnego i w tak jasnym odcieniu błękitu, który zawsze kojarzył mi się z zimą. Czarna niczym noc, zimna niczym lód. To nawet do niej pasowało. Gdy tylko zauważyła że w ręce trzymam talerz z naleśnikami jej usta wygięły się w jeszcze większym uśmiechu.
- No wiesz co Andy. To brzydko zabierać ludziom śniadanie, ale z drugiej strony... Mógłbyś się chociaż podzielić.
- Najpieffff moszee zabiesz ten sfffuj dym z kchni?- Mówienie z pełnymi ustami nie zbyt mi szło, mimo wszystko dym wycofał się w stronę Kimiko i zniknął pod jej stopami, które właśnie dotknęły ziemi. Z wysoko uniesioną głową podeszła do mnie i wzięła jeden z naleśników.
-Ummmm jak zwykle pyszne, ale chyba nie masz zamiaru jeść ich przez całą drogę?
Spojrzałem na nią i zamrugałem kilka razy.
- Oczywiście że mam zamiar. Nie pozwolę się im zmarnować.
- To przynajmniej daj mi prowadzić.
- Nie ma mowy! Nie będziesz prowadzić mojej Impali!
Uniosła tylko brwi i skierowała się w kierunku przednich drzwi od strony pasażera.
- Cenisz ją bardziej niż kobietę.
Wzruszyłem tylko ramionami i mniej brudną ręką wyciągnąłem kluczyki. Po chwili oboje spokojnie siedzieliśmy w samochodzie, a pusty talerz wylądował na tylnym siedzeniu.
- Pochłaniasz więcej jedzenia niż mój pies.
- Kim, ty nawet nie masz psa.
- Czepiasz się szczegółów.
Odpaliłem samochód, a silnik głośno zawarczał. Zjechałem z podjazdu i wjechałem na drogę prowadzącą do miasta. Jechaliśmy chwilę w milczeniu. W pewnym momencie zauważyłem jak Kimiko patrzy na mnie wyczekująco.
- Co znowu?
Ona westchnęła i przewróciła tylko oczami.
- Może puściłbyś jakąś muzykę? Nie mam zamiaru spędzić z tobą całej drogi w ciszy. Gdzie masz płyty?
Ale zanim zdążyłem odpowiedzieć ona już wyrzucała pudełka po papierosach i opakowania po gumach ze schowka. Oczywiście wszystko lądowało na podłodze.
- KIM! Brudzisz mi w aucie.
- Ja ci brudzę w aucie?- Schyliła się i wyciągnęła pustą butelkę od piwa spod siedzenia z drwiącą miną.- Wierz mi, większego brudu zrobić się tu nie da.- I dalej grzebała w schowku.
W końcu nie wytrzymałem. Zacząłem się śmiać, ale ona spojrzała się na mnie z miną zabójcy.
- O co ci chodzi palancie?
- Płyty... płyty- Ze śmiechu nie mogłem mówić- Płyty.. są.. są pod twoim siedzeniem.
- CZEMU NIE POWIEDZIAŁEŚ MI WCZEŚNIEJ?!
- Bo nie dałaś mi odpowiedzieć..
Ale ona uderzyłam mnie tylko pięścią w ramie i schyliła się w poszukiwaniu płyt.
- Palant.
W końcu udało jej się znaleźć to czego szukała i włożyła płytę do radia. Po kilku sekundach auto wypełniło się mocnymi dźwiękami. Znaliśmy tę piosenkę na pamięć. Mogliśmy dokańczać za sobą zdania.
- Step right up ladies and gentleman...*
- ... come and see, things your won't believe...
- ...Some say they are aliens,..
- ..some say they are strangers,..
- ..some say they are not of this world,..
- ...We will not conform to the masses,..
- ...whether they scorn or whether they attack us,..
- ..Come one, come all, welcome to the freakshow!
I tak przez całą drogę jedną piosenkę za drugą. Póki nie skończyły się utwory na płycie i nie zaczęliśmy dojeżdżać do miasta. Już na samym początku można było zobaczyć jakie dziś "święto". Różowe lampki na drzewach, serduszka i aniołki w witrynach, wszędzie róż, serca i zakochane pary. Zaparkowałem na parkingu i wyciągnąłem kulczyki. Razem z Kimiko wysiedliśmy z auta. Ona wyglądała jakby miała zwymiotować i to za pewne nie przez moją jazdę samochodem.
- Na święte ognisko!* Nie dało się tu nawalić więcej różu?!
Ale nie widziała najgorszego. Podszedłem do niej i obróciłem ją w kierunku głównego placu. Gdy zobaczyła co tam stoi jej twarz przypominała, twarz człowieka palonego na stosie. Tuż przed nami stało wielkie, aż do bólu różowe, dmuchane serce. Można było robić sobie przy nim Walentynkowe zdjęcia, a wokół ustawione były ławki dla zakochanych par.
- Nie mów mi że musimy tam iść.
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
- My na szczęście idziemy w stronę przeciwną.
Popchnąłem ją do przodu i skierowałem w odpowiednią uliczkę. Boczne dróżki nie wyglądały podobnie do głównego placu. Były wyłożone szarą, starą kostką. Budynki były tu równie stare co ja czy Merope, ale to tylko dodawało im uroku. Wzdłuż drogi wciąż stały gazowe lampy, które trzeba było zapalać ręcznie. Szliśmy tak, w milczeniu. Ten widok był ładniejszy niż to co zostawiliśmy za sobą. A bynajmniej ja tak uważałem. Bo kto do jasnej cholery może wiedzieć o czym myśli Kimiko? Zerknąłem na nią, ale ona z kamienną twarzą szła przed siebie. W pewnym momencie stanąłem, a ona omal nie poszła dalej.
- To tu?- Spytała, podchodząc do mnie i wskazując na budynek przed nami. Nie był w tym samym kolorze co wszystkie dokoła. Miał delikatny brązowy odcień, a frontową i jedną z bocznych ścian zajmowały duże okna, ukazujące wnętrze.
- Tak to tu.- Skierowałem się do drzwi i znów na nią spojrzałem, nie mogłem zrozumieć o co jej chodzi- No co??
- To nie wygląda na ekskluzywną kawiarnię.
- A kto wspominał że idziemy do ekskluzywnej kawiarni? Ja mówiłem tylko że pójdziemy do mojej ulubionej kawiarenki.- Złapałem za klamkę.
- Ymm... A Abeyance? Ona wie gdzie to?
Zaśmiałem się pod nosem.
- Nie, nie wie, ale spokojnie nie będzie mieć problemu ze znalezieniem nas.
- Ummmm...   Powiedzmy że ci wierzę.
Otworzyłem drzwi i w końcu weszliśmy do środka. W powietrzu unosił się zapach palonej kawy i cynamonu. Przy prostych, brązowych stolikach pod oknami siedziało kilka osób. Kawiarenka może była mała, ale wydawała się o wiele większa w środku. Jedna z kelnerek podeszła do nas i uśmiechnęła się. Znałem ją już wcześniej. Jeszcze za nim upadłem. Rosy była jednym z aniołów stróżów najniższej klasy. Miała delikatne brązowawe włosy zaplecione w warkocz, złociste oczy i te zawsze zarumienione policzki. Jak zwykle była ubrana w jasną, wręcz białą sukienkę, a na nią nałożony miała fartuszek kelnerki. Czasem gdy się poruszyła mogłem zobaczyć ten lekki pobłysk złocistej aury wokół jej głowy. O to jak rozpoznaje się anioły.
- Witaj Hollywood. Ten stolik co zawsze?
- Hej Różyczko, chyba nie spodziewasz się że usiądę przy innym?
- Spokojnie możecie iść usiąść z tego co wiem to jest wolny. - Uśmiechnęła się raz jeszcze notując coś w notatniku i ruszyła do kolejnego klienta. A ja wskazałem Kimiko nasze miejsce. Ukryty stolik tuż za recepcją, w punkcie gdzie kończyło się boczne okno. Usiadłem na miękkiej kanapie i złożyłem ręce za głową, przymykając oczy. Kim usiadła po drugiej stronie, pukając pomalowanymi na czerwono paznokciami, o stół.
- I co teraz?
Uchyliłem oczy i zerknąłem na nią.
- Czekamy na Abey albo na Rose zależy która pojawi się pierwsza.
Znów przymknąłem powieki i spokojnie czekałem. Jednak niedługo dane mi było nacieszyć się błogim spokojem. Gdy tylko zamknąłem oczy, cisze przedarł głośny krzyk kruka. Spokojnie zwróciłem głowę w stronę drzwi, które pod wpływem silnego powiewu wiatru otworzyły się gwałtownie na oścież, a przez nie wleciał sprawca hałasu. Łopocząc skrzydłami wylądował na oparciu krzesła stojącego przy naszym stoliku, i zwrócił dziób ku nadal otwartym drzwiom, w których po chwili stanęła Abey rozglądająca się po pomieszczeniu z zaciekawieniem. Uśmiechnąłem się pod nosem i wysoko unosząc rękę, pomachałem jej. Kimiko wychyliła się ze swojego miejsca na kanapie i zaintrygowana, przyglądała się nowo przybyłej. Uśmiechnęła się do nas i nadal zerkając na boki podeszła do stolika. Spojrzała z urazą na ptaka, który zdając się ją ignorować poprawiał sobie pióra.
-Yoru zająłeś mi miejsce.- Skrzyżowała ręce na piersi, stukając wyczekująco glanem o podłogę.
Ptak zaszczycił ją w końcu spojrzeniem swoich czarnych oczu, i mruknął coś po swojemu, na co stworzonko tylko przewróciło oczami i usiadło obok mnie.
-Wielki Hrabia ze zrujnowanego domku dla ptaków.-Mruknęła wysyłając mu wzrokowego bazyliszka.
Po chwili jednak jej humor diametralnie się zmienił, i znów uśmiechnęła się do naszej dwójki.
-Yoru zniszczył walentynki kilku osobą.- Zaśmiała się delikatnie, rozpinając swój płaszcz.
- I co trzeba mu dać krakersa?- Mimo że powiedziała to z sarkazmem, Kim uniosła kąciki ust w górę, ale pomiędzy jej brwiami i tak pojawiła się ta charakterystyczna zmarszczka, gdy ktoś się czymś martwi- My się chyba jeszcze nie znamy.- Wyciągnęła rękę nad stołem w przyjacielskim geście.- Jestem Kimiko Firebird, ale jako że jesteś znajomą Andy'ego możesz mówić po prostu Kim.
Yoru mruknął jakby obrażony na uwagę o krakersie. No tak, "wielki ptasi hrabia" to przecież nie byle jaka papużka, żeby go karmić krakersami.
Czarnowłosa uśmiechnęła się przyjacielsko do lisicy, lecz patrząc jej podejrzanie głęboko w oczy nie uścisnęła wyciągniętej dłoni.
-Abeyance, ale mów mi Abey.- Kruk machnął znacząco skrzydłami.- A to Yoru, mój przyjaciel.- Wskazała na siedzącego przy niej ptaka.- Miło mi cię poznać.- Kiwnęła jeszcze głową, nie odwracając od niej wzroku nawet na sekundę. Mimo to Kimiko nie dała nic po sobie poznać. Wycofała dłoń i wciąż z uśmiechem rozejrzała się, a potem spojrzała na mnie.
- Czy tu w ogóle dają jakieś menu?
- Oh Kimi nigdy nie byłaś cierpliwa.- Wyszczerzyłem zęby.
- Mówiłam ci. Żebyś. Nie. Mówił. Do. Mnie. Kimi.- Jeżeli byłaby zwierzęciem to w tej sytuacji już dawno by warczała.- Nie jestem dzieckiem żebyś mnie tak nazywał.
- Dla mnie każdy jest dzieciakiem- Pochyliłem się do przodu i mrugnąłem do Abey.
- A ty też chciałabyś się czegoś napić lub coś zjeść?
- Podziękuję, chyba że mają tu dobre lody czekoladowe.- Spojrzała na kruka.- I jeszcze szklanka wody.
- Wierz mi oni mają tu wszystko czego mogłabyś zapragnąć. Wyśmienity smak i to w okazjonalnej cenie- Uniosłem rękę do góry i pomachałem Rose. Na migi dała mi znać że przyjdzie za chwilę.
Abey zerknęła znów na Kimi, delikatnie podnosząc kąciki ust.
-Masz niezwykłe oczy.- Powiedziała przyglądając się im.
Zdziwiona lisica przyjrzała się czarnowłosej uważnie.
- Większość ludzi uważa je za dość przerażające- Kimiko złapała jeden z kosmyków włosów i zaczęła owijać go wokół palca. Zawsze tak robiła gdy się nad czymś zastanawiała.- Moja rodzina uważała że dzięki niem zdobędę niezwykłe albo przerażające talenty. Nie mylili się...
- Ludzie zawsze bali się tego, czego nie rozumieli- Spojrzała na mnie- I tego co uważali za fikcyjne.
- Ja tam nie sądzę, żebym był fikcyjny.-Uśmiechnąłem się i uszczypnąłem w ramię- Nie. Jestem zdecydowanie realistyczny. Kimi może pokazałabyś Abey jakąś sztuczkę?- Spojrzałem się znacząco na rudą. Zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy. Spod jej dłoni ułożonych na stole zaczęła wypływać czarna mgła. Czarnowłosa przyglądała się temu może nie zaskoczona, ale zaciekawiona. Śledziła wijące się po stoliku kłęby co chwila lekko się uśmiechając. Rudowłosa zerknęła na mnie i szybko przeniosła wzrok na swoją maź, która uniosła się w górę i zaczęła formować jakiś kształt. Po chwili na stole stała mglista kopia Yoru. Towarzyszący czarnowłosej ptak przekręcił lekko łeb patrząc na swoje ksero.
- Robi wrażenie.- Przyznała Abey biorąc kopię na dłoń- Ale to nie jedyna twoja umiejętność, prawda?- Dziewczyna po raz kolejny spojrzała Kim w oczy.
- Owszem. Mam kilka różnych talentów.
- I dwa wykorzystałaś już na mnie.- burknąłem z udawanym oburzeniem. W tym samym momencie przy stole zjawiła się Rose z trzema menu.
- Wybierzcie coś na spokojni, a ja za chwilę wrócę.- Powiedziała i znów zniknęła w kuchni.
Podniosłem jedną z kart i zacząłem ją przeglądać.
-Desery w tym lody są na trzeciej stronie.-Mruknąłem nie odwracając nawet wzroku od spisu napoi. Kątem oka obserwowałem jak widocznie zadowolona Abey, pokazuje kartę Yoru. Po chwili przyglądania się jej ptak mruknął coś jak zwykle, na co dziewczyna kiwnęła głową. Kim też zerkała do swojego menu. Przy stole pojawiła się jednak znów anielica, przerywając ciszę. W dłoni trzymała notatnik i długopis.
- Zdecydowaliście się już może na coś?
- Dla mnie kawałek tiramisu i mocna irlandzka kawa. Zero cukru i śmietanki.
- Myślę że ja poproszę o to co zwykle Różyczko.
- Czyli dla Andy'ego lody waniliowe zalane gorącą czekoladą z bitą śmietaną i kawałkami truskawek plus do tego kawałek jabłecznika. A dla ciebie?- Rose zwróciła się do czarnowłosej.
- Lody czekoladowe z kawałkami czekolady i kakaową polewą.- Oddała menu na co kruk zakrakał jej prosto do ucha- I kilka truskawek do tego- Skrzywiła się gdy ptak ponownie "krzyknął"- I szklankę wody...
Rozmasowała ucho, patrząc ukradkiem  z urazą na widocznie zadowolonego Yoru. Za to Rose nie czekając ani chwili zniknęła raz jeszcze w kuchni.
- Czy on mógłby być trochę ciszej?- Syknęła Kim patrząc na kruka.- Nie żeby mi przeszkadzał, ale ktoś zaraz go usłyszy.
-Spokojnie Kimi to kawiarnia dla takich jak my. No i ich przyjaciół.- Mrugnąłem do Abey- No chyba że o czymś nie wiem.
Ale dziewczyna przyłożyła tylko palec do ust.
- Niektóre tajemnice dłuuuuuugoo pozostają w ukryciu, przyjacielu- Oparła się dłonią o policzek i wzdychając bezradnie wlepiła wzrok w siedzącego na oparciu krzesła przyjaciela.-  I przepraszam za niego czasami jest strasznie kapryśny.
Dopiero po chwili milczenia, wymyśliłem co mogę jej odpowiedzieć. Chyba powoli wychodziłem z wprawy.
-Tajemnice, wszędzie tajemnice. No aleee...- Po chwili jednak spojrzałem na ptaka i uśmiechnąłem się.- Ktoś musi powybrzydzać prawda Yoru?
Z drugiego końca kanapy usłyszałem prychnięcie Kim. Mimo wszystko nie skierowała swoich słów do mnie.
- Nie daj się nabrać Abey. Andy to kobieciarz i będzie próbował cię zdobyć. Tak jak Curse, Merope, Neile... wszystkie uległy jego urokowi i źle skończyły. Każda z nich jest jego trofeum.- Potem ściszyła odrobinę głos.- Lepiej trzymaj się od niego z daleka. Dobrze ci radzę.- Ostatnie zdanie nie zabrzmiało dla mnie jednak jak przestroga. Raczej jak coś w rodzaju groźby. Czyżby Kim była zazdrosna?
Abeyance zamknęła jednak z uśmiechem oczy.
- Wiesz możesz być spokojna.- Zwróciła się do Kim otwierając je- Ja wiele widzę.- Mógłbym przysiąc że jej oczy na sekundę zabłysnęły czerwienią, a włosy całej naszej trójki poruszył delikatny wiatr , który wziął się kompletnie znikąd.
- Tak jesteś na prawdę bardzo spostrzegawcza. - Mruknęła lisica pod nosem, jednocześnie marszcząc czoło. Wokół jej palców znów zaczęła się formować czarna mgiełka, ale kto by się tym przejmował? Bardziej zajęty byłem tym że zaczęło mi burczeć w brzuchu, a nasze jedzenie wciąż nie dotarło. Mimo wszystko gdy tak słuchałem tej rozmowy zacząłem się zastanawiać nad jej sensem. Ruda nie bez powodu powiedziała to o trofeach. Mimo wszystko nie miałem jednak zamiaru ustawić Abey na tej samej półce. Co to to nie.
Moje rozmyślenia przerwał jednak ścisk żołądka. Chwilę potem jakby moje burczenie w brzuchu było umówionym znakiem. na stole zmaterializowało się nasze zamówienie.
- Na ma to jak pyszny deser w Walentynkowy dzień. I to jeszcze z takimi pięknymi dziewczynami, które mi towarzyszą.- Komplement powiedziany raz czy dwa nie powinien mi zaszkodzić. Będę chociaż udawać miłego. Ale oczywiście gdy próbuję moje wypowiedzi są ignorowane. Złapałem łyżkę i powoli zacząłem pożerać swój deser, za to Abey wzięła truskawkę z lodów i podsunęła Yoru pod dziób, by po chwili zacząć zajadać się czekoladą. Kruk od razu pochylił łepek w stronę owocu i małymi kęsami, jadł go, tak by nie zrobić krzywdy trzymającej go właścicielce. Ten widok był doprawdy nie zwykły. Chyba częściej powinienem zabierać ze sobą Mayo.
-Mają na prawdę dobrą czekoladę- Powiedziała czarnowłosa biorąc kolejną łyżkę czekoladowej bomby i podsuwając kolejną truskawkę Yoru. Ja sam wypiłem kolejny łyk  mieszaniny wanilii i kaka.
- Wszystko tu jest dobre. Czekolada, lody, każdą część deseru robią podobno osobno. Podobnoo.. Ale ja uważam że to i tak w większości anielskie sztuczki.
- Sztuczki czy nie i tak jest pyszne.-Stwierdziła, dalej się zajadając. W końcu jednak spojrzała na rudą, mieszającą swoim widelcem w tiramisu.- Męczy cię coś? Wyglądasz na zamyśloną.
Kimiko podniosła wzrok.
- Hmmmm... Zastanawiam się jak to z tobą jest. Towarzyszący ci kruk, rozumienie różnych rzeczy, widzenie więcej niż powinien widzieć zwykły człowiek. A to oznacza że nie jesteś człowiekiem.
Abey zatrzymała dłoń w której trzymała łyżeczkę i z uśmiechem przechyliła głowę w bok.
- No tak, jestem przecież wróżką.- Zaśmiała się jak gdyby nigdy nic spoglądając na mnie.
- Wciąż nie opowiedziałaś mi jak nią zostałaś.- Spojrzałem na nią wyczekująco, potem jednak spiorunowałem Kimiko wzrokiem, próbując jej tym samym dać znać żeby nie drążyła temu. Ale ona oczywiście musiała zrobić to co sama chciała. Zmrużyła wyzywająco oczy i wciąż na mnie patrząc powiedziała.
- No właśnie Abey. To musi być interesująca historia..
Za to Abeyance nadal się szczerząc przełknęła kolejną łyżkę lodów.
- A czy to w ogóle ważne?- Spytała unosząc brwi do góry- Ważne jest tylko to że nią jestem!- Widząc jednak wyczekującą minę Kimi westchnęła- Tak się pojawiłam- Stwierdziła wzruszając ramionami.
- Lubię interesujące historie, ale pominięcie tej chyba jakoś zniosę.- Stwierdziła ruda przechylając głowę niczym pies. Złapała swój widelec i nie odwracając wzroku od czarnowłosej, zaczęła powolutku jeść swoje tiramisu. Mój pokal nie był niestety bez dna, a to oznaczało również że i deser się w nim znajdujący kiedyś się kończył.
- Pójdę zapalić.
Kim podniosła się szybko.
- Pójdę z tobą. Abey nie masz chyba nic przeciwko by poczekać?
- Ależ skąd- Dziewczyna machnęła ręką, wciąż się uśmiechając.
Kimiko złapała mnie za rękę i dpokojny, ale szybkim krokiem wyciągnęła mnie na zewnątrz. Zanim zdążyłem zrobić cokolwiek popchnęła mnie w miejscu gdzie ściany kawiarni się stykały. Metr od tego miejsca kończyły się oka, tak więc nie można było nic tutaj zobaczyć z żadnej strony.
- Andy. ONA nie jest normalna.
- I co z tego? My też nie.
Kimiko zamilkła i wściekła zacisnęła pięści. Staliśmy tak przez chwilę.
- Andy... Ja nie mówię tak, bez powodu. Ja.. ja nie widzę jej daty.
Zmarszczyłem brwi i wyciągnąłem papierosa z ust.
- Nie widzisz daty jej śmierci?
Pokiwała głową.
- Twojej też nie., ale czasem widzę przebłyski. Wciąż zmieniające się liczby, jakby twoja data wciąż nie była ustalona.
- Dobrze wiedzieć... - Mruknąłem pod nosem, ale ona kompletnie to zignorowała.
- Ale ona..- Wskazała na miejsce gdzie stał nasz stolik- ONA jej po prostu nie ma. To tak jakby była martwa.
Spaliłem papierosa do końca. Rzuciłem tlący się kawałek na ziemię i zmiażdżyłem butem.
- I to cię tak denerwuje?
- Oczywiście. To wkurwiające, Jakbym patrzała na pieprzonego umarlaka!- Jej głos był już podobny do krzyku, a jej "zimne" oko pociemniało.- Ty nic nie czujesz, jak jesteś obok? Oczywiście oprócz chęci zaspokojenia siebie samego.
Wzruszyłem ramionami.
- Ja tam nic dziwnego przy niej nie czuję. Może jest po prostu bardziej niezwykła niż mi się wydawało.
- Czyli nie masz zamiaru tego wyjaśnić?
- Nie. Jeśli będzie chciała to sama powie.
Kim już nie odpowiedziała. Skierowała się tylko spokojnym krokiem z powrotem do środka kawiarenki, a ja podążyłem za nią. Stanąłem przy stoliku i uśmiechnąłem się do Abey.
- Skończyłaś już jeść?
- Tak- Pogładziła kruka po głowie- Yoru też
Zerknąłem na Kim, ona nie interesowała się już tym co miała na talerzu, dopiła jedynie kawę i patrzała na nas wyczekująco.
- Więc chyba możemy iść się gdzieś przejść.- Spojrzałem na ptaka- Może będziesz miał okazję poniszczyć Walentynki jeszcze kilku osobom.
-Przebił ten wielki balon w kształcie serca na mieście- Czarnowłosa wstała i ubrała płaszcz.- Spadł na kilkanaście par- Zaśmiała się, pozwalając krukowi wylądować na swoim ramieniu. Kimiko za to podeszła do mnie i objęła mnie w pasie wkładając jednocześnie dłoń do przedniej kieszeni moich spodni. Jej paznokcie boleśnie wbijały mi się w udo. Jedną ręką objąłem ją i przyciągnąłem mocniej do siebie. Co dziwne ruda nawet nie zareagowała na to co powiedziała Abey. To było do niej nie podobne.
Wolną ręką wyciągnąłem z pokala kawałek truskawki, który jakimś cudem się prze mną uchował. Podsunąłem go Yoru.
- Odwaliłeś kawał dobrej roboty. Zawsze chciałem pozbyć się jakoś tego okropnego serca.
Kruk z chęcią chwycił truskawkę w dziób i pomagając sobie pazurami zaczął jeść. Abey za to przymrużyła oczy w skupieniu, wciąż patrząc na rudą delikatnym ruchem dotknęła jej policzka.
- Ubrudziłaś się.- Poinformowała widzą zdziwioną minę dziewczyny.
- Dziękuję.- Głos Kimiko był podobny do warknięcia.
"Upss sytuacja wymyka się spod kontroli". Zacisnąłem mocniej dłoń na ramieniu  rudej, a ona zerknęła na mnie i szybko odwróciła wzrok.
-  To co idziemy?- Kim uśmiechnęła się sztucznie.
- Jasne- Abey klasnęła radośnie w dłonie i pierwsza wyszła z kawiarni, żywo rozmawiając z ptakiem na swoim ramieniu. My również ruszyliśmy do wyjścia i po chwili staliśmy już na zewnątrz. Jakimś niezwykłym sposobem słońce wyszło zza chmur. Spokojnym krokiem skierowałem się na główny plac. Musiałem zobaczyć ten wielki przebity balon. A nie sądzę żeby go jeszcze posprzątali. Za to Yoru rozpostarł skrzydła i wzbił się wysoko ponad naszymi głowami, jednak nie oddalając się daleko.
Wyciągnąłem okulary z kieszeni. Powoli zaczynał słabnąć mi wzrok, przez te głupie promienie słoneczne. Na szczęście po chwili do nowej części miasta. A tu drzewa rzucały cień. Tak jak się spodziewałem serce nie zostało jeszcze uprzątnięte, a kilku strażaków wyciągało zakochane pary spod ciężkiej gumy. Zaśmiałem się głośno.
- Yoru zasługuje na całą miskę truskawek. Kimi co ty na to żeby trochę utrudnić im pracę?
Na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek, a jasnoniebieskie oko zaczęło nabierać czarnej barwy. Mgła wypłynęła spod jej nóg i szybko niczym bicz, zwaliła strażaków z nóg, potem równie szybko przecięła liny podtrzymujące wielki balon i zwaliła go z powrotem na głowy. Abey wybuchnęła cichym śmiechem, a przynajmniej miałem wrażenie że starała się by był cichy. Po chwili uspokoiła się nieco. W tym samym momencie spojrzała na biegnącego z pomocą młodego strażaka, który również miał tego dnia pecha. Akurat gdy przebiegał obok z małego straganu, sturlały się jabłka o które się poślizgnął i padł jak długi.
-Upsss..._ Szepnęła pod nosem z udawaną skruchą, a ja nie mogąc się powstrzymać zacząłem się śmiać. Chcąc nie chcąc i tak niszczyliśmy ludziom Walentynki. Zerknąłem na Kim. Ona jako jedyna się nie śmiała, a po chwili wiedziałem już dlaczego. W naszą stronę, szybkim krokiem, szedł Damon Black z widocznym zamiarem zabójstwa. Pominąłem już nawet małego kolesia obok, który truchtał tuż obok.
- Spadamy!- Krzyknąłem głośno i pociągnąłem za sobą Kim i Abey, a tu muszę dodać że ta druga miała wyjątkowo zimną dłoń. Może Kim na prawdę ma rację i znalazłem sobie umarlaka do kolekcji? Zaśmiałem się pod nosem. Biegłem najszybciej jak mogłem byleby tylko uniknąć,
nie miłego spotkania z Demonem. szanowałem go, ale niestety to za mało żeby go polubić. Mógłbym biec tak w nieskończoność nie przeszkadzało mi to, ale głośne oddechy dziewczyny dały mi znać że czas się gdzieś ukryć. Skierowałem się w stronę starych bloków i wbiegłem do jednej z klatek. Szybkim ruchem zamknąłem za sobą drzwi i pociągnąłem moje towarzyszki na ziemię. Co jak co, ale nie chciałem by skurczybyk znalazł mnie tylko dlatego że te drzwi mają w sobie małe okienko. Czekaliśmy tak chwilę...aż Abey jakby nigdy nic wstała z ziemi i zaczęła otrzepywać płaszcz, z brudu.
-Zwario...- Zacząłem, ale ona położyła mi palec na wargach.
-Jest już daleko.- Oznajmiła, choć przecież nie mogła tego wiedzieć. Otrzepała resztę brudów z czarnego materiału, po chwili grzebania po kieszeniach wyciągnęła paczkę papierosów, i odpaliła jednego. Westchnąłem chyba musiałem jej zaufać. Podniosłem się z ziemi i też otrzepałem ciuchy. Przez palącą Abey, moje ciało również zaczęło domagać się nikotyny. Dwa papierosy wylądowały w moich ustach. Po chwili usłyszałem kaszel Kimiko. Ona jako jedyna nie wstała z ziemi.
-Nie wiem czy wiecie, ale palenie szkodzi zdrowiu.
- I co z tego?- Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę by pomóc jej wstać. Gdy stanęła na równe na nogi, tak jak i my, zaczęła czyścić ciuchy z kurzu. -Yoru się nie pokoi.- Mruknęła Abey pod nosem jakby zamyślona i wyszła na zewnątrz wypatrując kruka na niebie.-Spokojnie.- Dodała ciszej niż wcześniej wyciągając dłoń ku górze, by mógł na niej usiąść.
Znów bez jakiegokolwiek sensu zawiał chłodny wiatr, niby nic ale były to tylko krótkie podmuchy i zdawały się dotykać jedynie osób stojących w pobliżu czarnowłosej. W końcu odwróciłem wzrok od Abey. Dopiero teraz zauważyłem, że  Kimi opatuliła się swoją kurteczką, chwytając ostatki ciepła, zabierane przez dziwny wiatr. Co jak co, ale nie przepadała za zimnem.
- Andy mógłbyś mi może dać swoją zapalniczkę?
- Jasne.
Wyciągnąłem srebrne urządzonko z kieszeni i rzuciłem jej. Złapała ją i zapaliła. A potem spokojnie jak gdyby nigdy nic złapała płomyk i dosłownie wtarła go sobie w ręce. Potem spokojnym ruchem oddała mi moją własność.
- Teraz mi cieplej.
Kim rozejrzała się. Jeżeli znów mamy przeżyć taką przygodę, to ja za powrót do miasta podziękuję. Pokiwałem głową. Sam za cholerę nie chciałem powtórki z "rozrywki", dobrze wiedząc że kolejnym razem może skończyć się to gorzej. Wzruszyłem więc ramionami, rozglądając się dookoła.
-Trochę chłodno.- Stwierdziła inteligentnie Abey gładząc Yoru po głowie.- Jeśli nie macie ochoty tam wracać to zapraszam do mnie.- Zwróciła się do nas z uniesionymi brwiami.- Na kawę,herbatę.- Spojrzała na mnie z uśmiechem.- Piwo. Zapraszam.
- Kimi co ty na to?- Powiedziałem nawet z większym entuzjazmem niż miałem zamiar, ale zerknąłem na dziewczynę. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się że wygląda co raz gorzej. Chyba towarzystwo umarlaka, niezbyt jej służyło.
- Jasne możemy iść.
Rozchyliłem swoją kurtkę, a Kimiko szybkim ruchem schowała się pod moim prawym ramieniem mocno się przytulając i chłonąc moje ciepło. Nie wcale nie w przenośni. Ona na prawdę miała taką umiejętność.
- Prowadź Abeynace.
Abey kiwnęła głową i ruszyła do przodu kierując nas na las. Widać, że jej się nie spieszyło. Spokojnie stawiała krok za krokiem łamiąc małe gałązki porozrzucane po trawie.
-Mieszkasz w lesie ?- Spytałem żartobliwie.
-W pobliżu.-Odpowiedziała nie odwracając się nawet.
Rzeczywiście, w końcu doszliśmy do sporego domu, Był pomalowany na jasnoszary kolor, albo po prostu był taki ze starości. Wokół roztacza się słodki zapach róż, rosnących dosłownie wszędzie dookoła, i dość wnerwiający kruczy trel. Tak było ich sporo. Siedziały na suchych gałęziach nadal martwych drzew i chyba nie były zbyt zadowolone z naszej wizyty.
- Fajne miejsce sobie wybrałaś. Przynajmniej do ciebie pasuje.- Kimiko uchyliła oczy, a ja uświadomiłem sobie że cała drogę miała je zamknięte. Z nieznanej mi strony zawiał wiatr. Kim zacisnęła mocniej zęby.
- Możemy wejść już do środka? Strasznie tu zimno.
Abey otworzyła przed nami o dziwo nie zamknięte na klucz drzwi i gestem dłoni zaprosiła nas do środka. Od razu po wejściu zrobiło się ciepło. Temperatura między wnętrzem a dworem była wręcz drastyczna.
-Rozgośćcie się.- Właścicielka domu zdjęła swój płaszcz i powiesiła go na wieszaku, po czym z Yoru na ramieniu ruszyła do kuchni.
-YUKI WRÓCILIŚMY !-Krzyknęła niewiarygodnie głośno, a moje czułe uszy zdołały wychwycić delikatne, stukanie kocimi pazurami o podłogę.
Wzruszyłem ramionami i powoli przemierzając sporych rozmiarów salon rozglądałem się dookoła.
Ciekawy wystrój. Szare ściany obwieszone obrazami, chyba nawet rodzinnymi. Duży kominek w, którym wesoło tańczył ogień, a na nim fiolki, z dziwnie jarzącymi się, żywo kolorowymi płynami.Gdzieniegdzie na wpół wypalone białe, i czarne świece. Ciemne wyglądające na antyki meble, półki i małe stoliki, na których stały wazony z różami, bogato zdobione puzderka, i...czaszka.
Jednak nie przykuło to mojej uwagi na długo. Tym co przyciągało wzrok, był wielki obraz powieszony nad kominkiem. Był największy ze wszystkich, przedstawiał samą Abeyance z Yoru na lewym ramieniu, i białą kotką na kolanach. Kot miał dziwne oczy, tęczówki były złote, a białka miały czarny kolor. Dziwne, ma tu tyle cennych rzeczy i nie zamyka drzwi ? Nie sądzę żeby ktokolwiek zechciał zapuścić się w te okolice, ale mimo to nawet ja wiem, że lepiej przekręcić klucz w zamku.
- Podoba mi się tu.- Przemierzyłem odległość od drzwi do kominka i zacząłem oglądać czaszkę. Ne potrafiłem stwierdzić czy jest sztuczna czy prawdziwa. Za to Kimiko nawet nie rozejrzała się wokół. Szybkim krokiem podeszła do ognia i przysiadła tuż przy nim wyciągając ręce.
- Przynajmniej tu jest ciepło.- Powiedziała z przekąsem.
- Już wiem co mógłbym dać ci w prezencie...- Mruknąłem przyglądając się jednemu z bogato zdobionych pudełeczek- Lubisz może pozytywki?
Abey weszła do pokoju z Yoru na lewym ramieniu, i białą kotką siedzącą na prawym. W rękach trzymała moje ulubione piwo, kakao, i co odrobinę zbiło mnie z tropu ulubioną kawę Kimi.
-Uwielbiam. Mam ich całą kolekcję.- Postawiła wszystko na stoliku, i usiadła na jednej z kanap.
Wzięła kubek z kakaem do rąk jakby chciała je ogrzać, i dmuchając chwilę wzięła mały łyk.
Kotka za to obserwowała bacznie to mnie, to rudą jakby się nad czymś zastanawiała. Jej oczy były naprawdę ciekawe i przykuwały wzrok, a gdy przechylała głowę naszyjnik ze śnieżką na jej szyi, wydawał cichy brzdęk podczas obijania o meble. Dopiero teraz zauważyłem, że Yoru również ma naszyjnik jednak z księżycem w fazie rogala.
- Byłabyś może zainteresowana kolejną?- Wziąłem piwo i upiłem łyk- Mam jedną w dom... u Neili co prawda muszę poprawić jeszcze ustawienie kilku zębatek, bo gdy gra odrobinę się zacina, ale nie powinno zająć mi to długo.
Zamiast usiąść na kanapie, przysiadłem obok Kimiko tuż przy kominku. Ogień dawał nikłe ciepło, jako że lisica zabrała prawie całe dla siebie, ale nie przeszkadzało mi to. Na ziemi siedziało mi się wygodniej. Obserwowałem kotkę, gdy ona przekrzywiała głowę ja robiłem to samo. Kimiko za to przyglądała się nam, trzymając już swoją kawę między dłońmi, na kolanach. Kotka wyraźnie zirytowana moim małpowaniem uderzyła łapą w kanapę i przymrużyła oczy.
-Pewnie że tak.- Uśmiechnęła się zachwycona.- Pozytywek nigdy dość, pomagają zasnąć.
Spojrzała jednak na kotkę, i szybkim ruchem zgarnęła ją na kolana.
-Yuki uspokój się to nasi goście.- Kotka miauknęła w odpowiedzi.- Tak wiem że rzadko ich mamy, ale zachowuj się.- Skarciła ją spojrzeniem na co jedynie prychnęła obrażona.
-Może jeszcze trochę nagrzać ? Jeśli jest nadal zimno to powiedzcie.- Zwracała się tu bardziej do Kimiko niż do mnie.
- To wysłać pozytywkę pocztą czy Yoru poudaje gołębia?- Uśmiechnąłem się do białej kotki- Spokojnie ślicznotko, nie musisz się na mnie złościć. .
Ptak na moją uwagę krzyknął głośno i wzbił się w powietrze.
-O-oł.- Szepnęła Abey patrząc na niego.
Kruk zmienił się w bezkształtną czarną masę, która zaczęła się formować w człowieka. Po kilku sekundach stał przed nami wysoki chłopak, o czarnych półdługich włosach i bladej prawie białej skórze. Jego ciało pokryte było licznymi bliznami, a białe oczy wpatrywały się we mnie z nieukrywaną wściekłością.
-Yoru.- Szepnęła Abey, ale on to jawnie zignorował.
-Czy ja ci koleś wyglądam na byle gołębia pocztowego ?!-Warknął na mnie krzyżując ręce na piersi.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Wiedziałem, ale mimo to dość długo zajęło mi odgadnięcie jak sprowokować kruka do przemiany. Zlustrowałem chłopaka od stóp do głów, a potem spojrzałem na Abey.
- No wiesz co, jak mogłaś tak długo to ukrywać?- Mrugnąłem do niej i oparłem się z nonszalancją o ściankę kominka, chcąc odpowiedzieć na pytanie kruczego chłopca.- Nie sądzisz że na początku do gołębia jednak byłeś podobny? Zresztą nie jestem dość dobry w odróżnianiu gatunków ptaków.
- Andy- Kimiko spojrzała na mnie z wahaniem, ale ja ją zignorowałem.
- Już jak się poznaliśmy zacząłem na tym myśleć. Nie mogłaś być zwyczajna, ani nic wokół ciebie. Dzisiejszy "wypad" miał mnie w tym tylko utwierdzić. Jak widać udało się.- Spojrzałem jeszcze raz Yoru, a potem przeniosłem wzrok z powrotem na Abey.- Mogłaś zaoszczędzić mi robienia sobie wrogów.
-Ostrzegam, że nie tylko w kruka mogę się zmienić.- Yoru znów warknął, zaciskając dłonie w pięści.
Abey starała się zachowywać spokój patrząc na mnie, jednak po chwili i tak się uśmiechnęła.
-Myślałam, że uda mi się to dłużej ukrywać.- Przyznała wypuszczając w końcu kotkę ze swojego uchwytu.
-Wydałeś nas idioto.- Syknęła zmieniając się w białą mgłę, a następnie formując w ludzką dziewczynę.
Jej oczy, ani kolor włosów się nie zmieniły. Miała białe włosy sięgające do mniej więcej połowy pleców, skórę jak i u chłopaka- śnieżnobiałą, a oczy złote z czarnymi białkami.Była jak kompletne przeciwieństwo Yoru, on był jak ciemna strona. Ubrany w czarny trochę za duży sweter, tego samego koloru spodnie, i trampki. Z naszyjnikiem trzymającym rogalowaty księżyc.
Yuki jako jasna strona, miała identyczny przyduży sweter, jednak biały, jak i reszta ubrania, a jej szyję zdobił naszyjnik z śnieżynką.
-Jesteś tak tępym dupkiem, że nie umiesz zapanować nad nerwami ?- Syknęła znów wściekle patrząc na Yoru.
On za to warknął odwracając ode mnie wzrok, a skupiając się na niej.
-Ty też jakoś nie zachowywałaś się jak zwykły kot, skończona kretynko !- Wyglądali jakby mieli się zaraz na siebie rzucić.
Zanim zdążyłem zrobić cokolwiek Kimiko zerwała się na równe nogi, a jej kubek z kawą rozbił się na małe kawałeczki. Jej oczy zrobiły się czarne. Nie można już było odróżnić tęczówki od białka. Przy jej dłoniach i stopach pojawiły się czarne macki. Spojrzała na mnie, a ja tylko pokiwałem głową. Zamknąłem oczy. Koturny rudej uderzyły kilka razy o posadzkę i usłyszałem zatrzaskujące się drzwi. Westchnąłem uchylając powieki. Trójka pozostałych w pokoju osób patrzała się na mnie dziwnie, a Yin i Yang (wydaje mi się, że to dobre określenie na tę dwójkę) wciąż byli na siebie wściekli. Podniosłem z się z ziemi i zaskoczeniem zauważyłem, że mimo wszystko i tak jestem najwyższy w pokoju.
- Wiesz nie tylko ty potrafisz się zmieniać w rożne rzeczy... - Warknąłem na  tyle głośno by było słychać warkot wydobywający się z mojej krtani. Wyszczerzyłem zęby.- Więc radze ci uważać.. dzieciaku.- Włożyłem dłonie do tylnych kieszeni jeansów.- Przepraszam za Kimi, zbyt łatwo traci emocjonalną równowagę, a nie chciała zniszczyć wam domu- Zachichotałem pod nosem, co zabrzmiało raczej jak pojedyncze krótkie szczeki.
Stworzonko machnęło lekceważąco ręką na niewielkie zniszczenia.
-Ten dom przeżył niejeden kataklizm.- Westchnęła ciężko patrząc wymownie na warczącą dwójkę.
Śnieżynka jednak nagle zaczęła się śmiać, pokazując palcem na kruczego chłopca.
- Dz-dzieciaku !- Powiedziała ledwie dalej się śmiejąc.
Yoru aż poczerwieniał ze złości, a lekki podmuch wiatru odgarnął grzywkę, która do tej pory przykrywała mu lewe oko. Było całe czarne z jedynie małą, białą plamką, mniej więcej rozmiarów źrenicy, i przecinały je trzy długie blizny jak po pazurach. Biedaczyna chciał mnie zastraszyć niezwykłą blizną?
- Radzę ci mnie nie denerwować.- Wysyczał w moją stronę przez zaciśnięte zęby.
No i się doigrał. Szybkim ruchem uderzyłem go pięścią w nos, a drugą złapałem za sweter żeby nie upadł. Potem popchnąłem go na kanapę tuż obok siedzącej czarnowłosej. Nie powiem wyglądał na trochę zdziwionego. Za to Yuki zaczęła śmiać się jeszcze głośniej.
- Musisz na siebie bardziej uważać. Jeśli nie powstrzymasz swojego temperamentu możesz wywołać nie jeden kataklizm.
Widać niezbyt się tym przejął, wręcz przeciwnie uśmiechnął się podstępnie i zmienił swoją formę we mnie.
-No co ty nie powiesz ?- Jego głos przemówił przez moje usta, a raczej mojej nędznej kopii. Ponieważ nieważne jak bardzo by chcieli, oczy nigdy się nie zmieniają. Pozostają one takie same.
- Ummm... Nieźle, czekaj to tak właśnie wygląda mój tyłek? To ja już się nie dziwię, że kobiety się za mną oglądają.- Spojrzałem na swoją kopię z uśmiechem- Przynajmniej wybrałeś sobie dobry przykład do naśladowania, ale musisz jeszcze popracować na pozą, bo mimo wszystko to mnie nie przypominasz.- Przeniosłem wzrok na Abey- Ukrywasz tu taki talent i mi nie powiedziałaś? Mógłbym go wykorzystać do wykonywania prac domowych.
Kopia zacisnęła zęby i zmieniła się na powrót w siebie. Oooo mały dzieciak dostał w piętę?
-Nic ci nie jest ?!- Zmartwiona Abey podeszła do niego by zetrzeć cienką stróżkę krwi z twarzy.
Robiła to bardzo ostrożnie, jakby bała się zrobić mu jeszcze większą krzywdę.
-Nie boli.- Skrzywił się nieznacznie.
Rzuciło mi się w oczy, że czarna ma grzywkę po tej samej stronie co Yoru, i również zakrywa całej jej oko. Spokojnym krokiem ignorując krwawiące biedaczysko i białą złośnicę, podszedłem do Abey i szybko odsunąłem grzywkę z jej twarzy. Miała taką samą bliznę jak kruczy chłopiec.
- Czy powinienem pytać, czy może jednak powiesz mi sama?- Westchnąłem puszczając jej włosy- Zresztą to pewnie i tak nie moja sprawa.
Poprawiłem kurtkę, dopiero teraz zauważyłem że krwawi mi jedna z kostek tuż nad wskazującym palcem. Złapałem dolną część bluzki i zacisnąłem na rance.Stworzonko jednak mocno chwyciło moją dłoń, swoimi lodowatymi łapkami, i po delikatnym starciu krwi spojrzała na Yuki.
-Nie.-Odpowiedziała złotooka krzyżując ręce na piersi.
-Yuyu.- Nie spuszczając z niej wzroku podsunęła jej moją dłoń.- Ja cię o to proszę.
Na te słowa wredota przewróciła oczyma i mocno przycisnęła palec do ranki. Przybliżyła ją do ust i chuchnęła na nią niemal kującym z zimna oddechem.
-Już.- Syknęła obrażona puszczając moją rękę. Po rance nie było śladu.
Co raz ciekawiej. Ten dom skrywa jeszcze jakieś tajemnice? Dziewczyna odgarnęła swoją grzywkę za ucho, patrząc na mnie uważnie.
-W pewnym sensie zrobił to Yoru i w pewnym sensie nie była to absolutna wina nikogo.- Potem zmarszczyła brwi.- A Kimiko nie powinna się tak denerwować mimo że nie widzi mojej daty, to akurat w moim przypadku nie jest niczym dziwnym. Ja żyję, tylko nie tak jak inni.
W tym momencie zacząłem czuć buzujące we mnie ciepło. Musiałem się uspokoić. Wziąłem głęboki oddech i upiłem łyk wciąż trzymanego w ręce piwa.
- Ile wiesz o Kimi? O innych? Ile wiesz o mnie?- Spojrzałem na Ying i Yang- Ile wiecie, chyba raczej powinienem spytać.
Cała trójka uśmiechnęła się pod nosami.
-Wiemy bardzo dużo.- Odpowiedziała w po chwili czarna, siadając na kanapie.
W tej samej chwili dzieciak zmienił się w kruka i usiadł jej na ramieniu, a śnieżynka w kota i wskoczyła na kolana.
-Usiądź i pytaj o co chcesz.- Gestem dłoni wskazała mi fotel, naprzeciwko niej.
- Każde pytanie rodzi jeszcze więcej pytań...- Mruknąłem pod nosem. Spojrzałem na siedzące spokojnie stworzonko. Jej widok wokół tego wszystkiego. Zbyt przypominała mi Curse. Poczułem jak wściekłość rośnie we mnie jeszcze bardziej. Miałem ochotę coś rozwalić. I to było by najlepszym pomysłem. Rozwalić cały ten dom i wyjść nie oglądając się za siebie. Każdy mądry by tak zrobił. Najwidoczniej ja muszę być idiotą. Próbując nie wybuchnąć usiadłem na fotelu.
- Zadam najprostsze pytanie z możliwych.- Zamknąłem oczy i zacząłem bawić się zawieszonym na nadgarstku różańcem.- Kim jesteście?
-Yuki i Yoru To moi zmyśleni przyjaciele.- Odpowiedziała jakby była to najnormalniejsza sprawa na świecie. Jakby to było równie ważne co wyjście rano po świeże bułki.
- To nie do końca to co chciałem wiedzieć...- Burknąłem.- Chcesz żebym pytał, a nie udzielasz odpowiedzi. To błądzenie bez celu, nie sądzisz?
-Spytałeś kim jesteśmy. Odpowiedziałam ci więc.- Spokojnie patrzała mi w oczy, głaszcząc jednocześnie kotkę.- Zadaj mi pytanie, a dam ci prostą odpowiedź. Nie jestem wyrocznią, by w odpowiedzi dawać ci zagadki.
Już miałem odpowiedzieć, gdy usłyszałem krzyki kruków na podwórku, a po chwili musiałem złapać się za boleśnie bolącą skroń. Zmrużyłem mocno oczy.
"Andy co się dzieje?"
Głos Kimiko w mojej głowie. Świetnie jeszcze ona musiała się wtrącić.
"Nic mi nie jest. Tylko rozmawiamy. Nie wiem ile to zajmie. Idź może się gdzieś przejść"
"Jasne jakbym mogła cię samego zostawić"
Odchyliłem powieki. Dziewczyna, kruk i kot, wpatrywali się we mnie wyczekująco.
- Kimiko się niecierpliwi....- Mruknąłem wciąż bawiąc się krzyżykiem- Ale ty mimo wszystko udzieliłaś, złej odpowiedzi na złe pytanie. Spytam więc inaczej. Skąd pochodzicie? Skąd jesteście?- Ehhh czemu akurat teraz musiało zabraknąć mi słów?- I dlaczego jesteście właśnie tu?
Abey kiwnęła głową i spojrzała na obrazy.
-Jesteśmy stąd. Z tej planety, z tego kraju, tego miasta, i tego domu. Mieszkaliśmy tu od urodzenia, to moja rodzina się wyniosła.- Westchnęła ciężko.- Byliśmy bogatą rodziną, mogliśmy się przeprowadzić od tak.- Pstryknęła palcami.- Ale ja tu zostałam, a razem ze mną ta dwójka.- Wskazała na swoich pupili.
- To wiele wyjaśnia.- Zacisnąłem dłoń na krzyżyku- Ile wiecie o mnie? O Kimi? O nas wszystkich- Czułem się tak jakby to pytanie wywiercało mi dziurę w głowie. Musiałem je zadać. Ile o mnie wiedzą? Czy wiedzą o mnie wszystko?
-Myślę, że idealną odpowiedzią, a raczej taką, którą chciałbyś usłyszeć byłoby nic.- Pochyliła się nieco w moją stronę.- Ale wiem dużo, nawet więcej niż chciałabym wiedzieć. Co nie znaczy, że chcę to w jakiś sposób wykorzystać przeciwko tobie czy Kimiko. Nie mam tego w zwyczaju działania. Wolę udawać, że nie wiem nic.
Też przysunąłem się w jej stronę.
- Mylisz się. To odpowiedź, którą wolałbym usłyszeć, ale wciąż wolałbym znać prawdę.- Wypuściłem głośno powietrze- Muszę zapalić.- Wyciągnąłem papierosa i podpaliłem go, szybko przekładając go do ust.- Zwyczaje działania, wykorzystywanie rzeczy przeciwko innym....- Nie wiedziałem co myśleć o tym wszystkim. Spodziewałem się czegoś takiego, ale teraz nie wiedziałem jakie pytania zadać.
Ona również odpaliła jednego ze spokojem wymalowanym na twarzy.
-Nie boisz się, ale też nie masz w sobie tyle odwagi co zwykle- Stwierdziła wypuszczając dym z ust.- Martwisz się, że mogę wiedzieć o Curse ?
Moja ręka sama zacisnęła się ręcznie robionym różańcu, a zęby przegryzły dolną wargę aż do krwi.
- Nie. Wspominaj. O. Niej.- Prawie wysyczałem te słowa.
Yin i Yang syknęli ostrzegawczo, ale Abey nie wyglądała na ani trochę wystraszoną.
-Wybacz.- Powiedziała nie odrywając ode mnie wzroku.- Widzę tyle, ile chcą mi pokazać twoje oczy. Nic więcej.
-Ile chcą ci pokazać moje oczy?- Nie rozumiałem. Byłem cholernym aniołem i nie umiałem zrozumieć "zjawiska", które siedziało przed mną- Temat Przeklętej jest dla mnie drażliwym tematem...-Prychnąłem- Ale o tym też pewnie wiesz..
-Wiem, bo mi już o tym dawno powiedziałeś.- Odpowiedziała gestem wyganiając przyjaciół z pokoju. Mimo, że nie byli z tego ani trochę zadowoleni, wyszli.
- To na szczęście nie był żaden sekret. Wszyscy o niej wiedzą.- Mruknąłem odwracając wzrok- Skąd wiesz to wszystko?
-Bo mi o tym mówisz. Nieświadomie, ale mówisz.- Położyła delikatnie dłoń na moim ramieniu.- Sam nie wiesz kiedy.
Spojrzałem jej w oczy. Chciałem strącić jej rękę, ale nie potrafiłem, więc zamarłem w tej pozycji.
- Fakty o mnie.. To zrozumiałe sam mogłem ci je powiedzieć przypadkowo lub z premedytacją, ale fakty o Kimiko? Znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, o jakich faktach z jej życia nie wspominać. Zresztą dlaczego niby nie miałabyś tego wszystkiego wykorzystać? Czemu nie miałabyś tego w jakiś sposób obrócić przeciwko nam?
-Źle mnie zrozumiałeś.- Pokręciła delikatnie głową.- Mówisz mi to, ale nie używając słów. Tak samo jak Kimiko. Ja widzę to co chcesz powiedzieć, ale nie mówisz.
- To się robi co raz dziwniejsze...- W tej chwili uświadomiłem sobie że powiedziałem to na głos- Mogłabyś mi to wytłumaczyć? Tak bym w końcu zrozumiał? Wciąż jesteś dla mnie zagadką..- Była tak blisko mnie. Czułem wręcz zapach jej waniliowych perfum.
- Spójrz mi w oczy i powiedz co w nich widzisz.- Wlepiła we mnie swoje spojrzenie, a ja zrobiłem to ci mi kazała. Zajrzałem jej w oczy, próbując ignorować ogromną bliznę, ale nic nie zobaczyłem.
- Nic nie widzę Abeyance.
- No właśnie.-Pokiwała głową.- A teraz ja spojrzę ci w oczy. Widzę całe twoje życie. To co nieświadomie chcesz mi pokazać. Twoje porażki, sukcesy, chwile smutku, radości, to z czego jesteś dumny, i to czego się wstydzisz.- Uniosła nieco brwi do góry.- Teraz rozumiesz ?
- To tak jakbyś przejrzała całe moje życie.- Spuściłem wzrok- Nie sądzę żeby kontynuowanie tej rozmowy miało sens.- Poczułem się przejrzany na wylot. Nie mogłem niczego ukryć. Nie miałem już czego ukryć. Czułem się pusty. Wstałem gwałtownym ruchem z fotela.
-Jesteś niezwykłą osobą Andy.- Uśmiechnęła się delikatnie do podłogi.- Choć żałuję, że mogę tak czytać z oczu, nawet jeśli widzę tylko to co dane osoby chcą mi pokazać.- Spojrzała na mnie.- Nie widzę tego co inni chcą ukryć. Jeśli mają jakąś traumę i zamykają to w sobie tak, że nie chcą za nic by ktoś to widział, nie widzę tego. Ale jeśli coś ich boli i chcą, by ktoś to zauważył, ja widzę to jak na dłoni.- Pochyliła się ku stolikowi, i chwyciła kubek z o dziwo nadal ciepłym kakaem, upiła łyk.- Z tą świadomością, możesz opuścić ten dom. Widać, że chcesz uciec.
Zrobiłem krok do przodu, ale potem zamarłem. Ucieczka nie załatwi sprawy. Andy Hollywood nie ucieka. Odwróciłem się szybko i usiadłem na podłodze. Zabrałem jej kubek i odstawiłem. Potem złapałem ją za ręce i spojrzałem jej w oczy. Chciałem żeby zobaczyła. Zacząłem szybko myśleć o tych wszystkich rzeczach o których nie chciałem pamiętać. Moment wyrwania skrzydeł. Spotkania z Curse, gdy byłem na prawdę szczęśliwy. Moment gdy dowiedziałem się o jej śmierci. Zabicie żniwiarza, który zrobił to samo mojej anielicy. Codzienny koszmar. Po jej minie widziałem że mi się udało. Że tych rzeczy wcześniej nie widziała.
- Tego- Przełknąłem głośno ślinę.- Nie widział nikt. Żadne z moich przyjaciół nigdy tego nie pozna- Puściłem jej ręce- To wszystko co chciałem ci pokazać.
Mimo, że mina czarnowłosej była niczym kamień, po jej policzkach spłynęły łzy. Zwyczajnie ściekły po policzkach, mimo ani jednego drgnięcia na twarzy. Nie odwróciła ode mnie nawet wzroku. Po chwili jednak odsunęła się nieco i otworzyła swoje ramiona. Dała mi wolny wybór, nie wymuszała nic. Nie spodziewałem się jednak że to zrobi. Podniosłem się z podłogi, tak by móc spokojnie usiąść na kanapie, tuż obok niej. Schyliłem się i schowałem twarz w zgięciu między jej szyją i ramieniem. Jej długie włosy nawet mi nie przeszkadzały, a zapach jej perfum mnie uspokajał. Objęła mnie, a raczej położyła ręce na moich plecach w miejscu gdzie niegdyś miałem skrzydła.
- One nadal tam są.- Powiedziała cicho.- Tylko ich nie widzisz.
- Chciałbym je zobaczyć, ale nie jestem pewien czy chciałbym je odzyskać..-Głos mi zadrżał mimo że wcale tego nie planowałem. A z oczu spłynęła łza. Przekręciłem delikatnie głowę tak, by czołem opierać się o jej ramię. Czułem zimno jej rąk, mimo że reszta skóry była ciepła.
-Nie tylko anioły mają skrzydła. Po prostu nikt nie chce w nie wierzyć, albo się tego boją.- Wyciągnęła zza moich pleców małe czarnawe piórko.- A pamiętaj, że ja widzę to, czego inni nie są w stanie.- Podała mi je z delikatnym uśmiechem.
Złapałem pióro i położyłem je między dłońmi. Wpatrywałem się w nie mimo, że wiedziałem że to nic nie da. Mogłem wyobrażać sobie swoje skrzydła na miliardy sposobów, ale nie potrafiłem ich na prawdę zobaczyć. A ta dziewczyna podała mi ich kawałek tak po prostu. Zacisnąłem powieki, zatrzymując łzy. Już od lat nie płakałem. Nie dawałem po sobie poznać, że czuję cokolwiek oprócz własnych potrzeb i szczęścia. A teraz pod moimi powiekami zbierały się słone krople. Po dłuższej chwili nie potrafiłem już ich powstrzymać. Spływały po moich policzkach i znikały we włosach czarnowłosej. Mimo to nie oderwałem czoła od jej skóry, a ona nie zabrała otaczających mnie ramion.
- Dziękuję...- Tylko tyle potrafiłem z siebie wydusić. Zacisnąłem delikatnie dłoń na piórku, żeby go nie stracić. Nie chciałem go stracić.
-Nie musisz.- Zaczęła mnie delikatnie gładzić po plecach.- Cokolwiek się stanie, możesz tu przyjść i zwyczajnie usiąść, ja będę wiedziała.- Położyła dłoń na mojej pięści w, której ściskałem piórko.- Pilnuj go, to część ciebie. Oni mogli cię ich pozbawić, ale to nie znaczy, że całkowicie znikły.
-Gdybym miał tu przychodzić za każdym razem.. Równie dobrze mógłbym tu zamieszkać.-Zaśmiałem się- Dzieciak nie byłby z tego powodu zadowolony.- Zacisnąłem palce jeszcze mocniej- Wierz mi nie zgubię go... raz jeszcze.
-To piórko to tylko ich część.- Uśmiechnęła się ciepło patrząc na mnie.- One tam zawsze są, i jeśli kiedyś o nich zapomnisz, po prostu spójrz na tę cząstkę.- Odwróciła głowę w stronę drzwi.- Twoja przyjaciółka się nie pokoi.
Odsunąłem się od niej i spojrzałem na nią z uśmiechem, a potem pochyliłem się i pocałowałem ją delikatnie w czoło. Ledwie musnąłem jej skórę wargami. Po chwili wstałem i wciąż zaciskając dłoń na piórku, ruszyłem do drzwi.
- Dziękuję.
Drzwi same się otworzyły, a Abey stała za mną machając z uśmiechem na pożegnanie.
-To ja dziękuję.- Na jej ramionach znów siedział kot, i kruk.
Wyszczerzyłem jeszcze zęby i również jej pomachałem, jednocześnie ubierając okulary i wychodząc. Ale potem otworzyłem ze zdziwienia oczy. Drzewa wokół małego domku, miały powyrywane gałęzie i poobdzieraną korę. Kruki wzleciały wyżej i krzyczały, jakby obrażone tym wszystkim. Za to Kimiko stała po środku całego tego chaosu, nie cierpliwie tupiąc nogą. Na mój widok prychnęła tylko i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Nareszcie wielki panicz, postanowił stamtąd wyleźć.
- Jak zwykle niecierpliwa. Musiałaś niszczyć biedne drzewka?
- Dendrofil.
Nawet na mnie nie czekając, ruszyła ku miastu. Ja również zrobiłem kilka kroków w tamtą stronę, a potem się obróciłem. Drzwi były już zamknięte, a kruki siedziały spokojnie na swoich miejscach. Uśmiechnąłem się i ruszyłem dalej, wciąż krocząc kilka metrów za rudą wiedźmą. Wciąż zaciskając palce na czarnym piórku.
 
*|*|*
-Abeeeeeeey !- Usłyszałam rozradowany krzyk Yuki połączony z szybkim obijaniem kocimi pazurami po drewnianej podłodze.
Po chwili na książkę, którą właśnie czytałam wskoczyła biała kotka, radośnie machając ogonem.
-Pada śnieg, pada śnieg, pada śnieg, pada śnieg.- Powtarzała bez przerwy podekscytowana, zamieniając się w swoją ulubioną dziewczęcą formę.
Uniosłam nieco zaskoczona brwi do góry odgarniając czarną firankę z okna. Rzeczywiście delikatnie prószył śnieg.
Uśmiechnęłam się do mojej złotookiej.
-Ubiorę się tylko i wychodzimy co ?- Na te słowa wybiegła, podskakując co jakiś czas.
Zaśmiałam się, kręcąc głową.
Zdążyłam tylko sięgnąć po płaszcz, gdy po domu rozniósł się głośny dźwięk dzwonka do drzwi.
-Tak późno ?- Mruknęłam zdziwiona patrząc na stary zegar.
Wzruszyłam jednak ramionami, i nie spiesząc się zeszłam na dół.
Czekała tam już Yuki i Yoru, który też był cały rozradowany. Nie lubił może zbytnio śniegu, ale kochał swoją noc. Idealnym więc był okres pod koniec zimy, gdy nie było już, aż tak zimno a śnieg i tak padał, a noc szybko przejmowała władzę nad dniem.
Minęłam ich, by otworzyć drzwi, a gdy już to zrobiłam mignął mi tylko kruk koło głowy i kot przy nodze. Zaśmiałam się, widząc jak się bawią, co chwila zmieniając formy, gdyż rzadkim zjawiskiem było by robili coś razem. Obejrzałam się na boki szukając wzrokiem tajemniczego gościa, lecz jak okiem sięgnąć nie było nikogo.
Jednak gdy spojrzałam w dół, zauważyłam pakunek pod stopami. Podniosłam go i otworzyłam, a pierwszym co zobaczyłam był list.
"Wesołych walentynek Abeyance.
Mam nadzieję że znajdziesz pasujący kluczyk.
Dziękuję."

Uśmiechnęłam się wyciągając z pakunku piękną, odnowioną pozytywkę, z czarnego polerowanego drewna, zdobioną złotymi zawijasami między, którymi gdzieniegdzie umieszczone były gwiazdki. Podniosłam ostrożnie wieko wnosząc ją do salonu. Mała baletnica zdobiona czarną sukienką, u dołu z falbankami, a pasie z przewiązaną różową wstążką, powitała mnie z uniesionymi ramionami. Jedyną wadą był brak kluczyka. Nie mogąc się doczekać podeszłam do szuflady z, której wyjęłam to czego potrzebowałam. Usiadłam na ziemi przed pozytywką i wsadziłam idealnie dopasowany kluczyk do otwory, by ją nakręcić. Przekręciłam go trzy razy obserwując jak tancerka powoli obraca się pokazując białe baletki. Odbijała się wdzięcznie w lusterku umieszczonym w dolnej części uniesionego wieka.
Westchnęłam z nostalgią wsłuchując się w piękną melodie wypełniającą pokój.
-Dziękuję za zwrot Andy. Wesołych walentynek.- Powiedziałam w przestrzeń z uśmiechem, zamykając oczy.
Słyszałam już tylko te melodie, i śmiechy Yin i Yang za oknem. Cóż za piękny koniec zimy...


poniedziałek, 26 stycznia 2015

Łzy nieba. Historia Kimiko.

Dziesięcioletnia ja schodzę po schodach, prosto do piwnicy. Prowadzą mnie dwaj mężczyźni odziani w brudnoczerwono szaty. Na ich twarzach malował się spokój. Tak jakby robili to już setki razy. Mimo że wiedziałam że tak nie było. W otoczeniu nie było tak dużo dzieci i tak na prawdę nigdy ich wiele nie było. Babcia przebrała mnie w podobną szatę, lecz w kolorze jasnej szarości. Nim jeszcze zaczęłam tu schodzić siedziałam ze starszą kobietą w moim pokoju. Wyglądałam przez okno i obserwowałam jak pada deszcz nie rozumiejąc dlaczego.
- Babciu..
Spojrzała na mnie niebieskimi oczami w kolorze bezchmurnego nieba.
- Tak belle?
Zawsze zwracała się do mnie piękna, choć ja nie uważałam żebym była choćby ładna.
- Dlaczego pada deszcz?
- Nie wiem, belle. Niebo płacze z różnych powodów.
- Niebo płacze..?
 Zmrużyłam oczy, niedowierzając.
- Ale przecież niebo nie może płakać. To niemożliwe.
- Łzy zawsze są prawdziwe, kochanie.
Zaczęłam się bawić bransoletką z brązowych koralików, którą miałam na nadgarstku. Była na niej mała zawieszka w kształcie płomyka. Dostałam ją od babci, podobno to rodowa pamiątka, ale w takim razie powinna mieć ją moja matka. Jedyny problem w tym, że nie wiadomo gdzie ona jest. A raczej ja tego nie wiem. Już otworzyłam usta żeby powtórzyć "ale" raz jeszcze, gdy ci mężczyźni zabrali mnie stamtąd . Potem zaprowadzili mnie na schody, którymi właśnie idę.
Postawiłam bosą stopę na ziemi. Dalej droga prowadziła przez tunel. Moi strażnicy weszli tam nawet bez zająknięcia. Ja jednak stanęłam przed nim. Musiałam tam wejść, a mimo wszystko nie potrafiłam. Wiedziałam co mnie tam czeka. Każde z nas musiało tędy przejść. Jeden z mężczyzn obrócił się w moją stronę z uśmiechem.
- Jeśli się boisz możesz złapać mnie za rękę.
Uniosłam wysoko głowę.
- Nie potrzebuję tego. Nigdy nie bałam się ciemności.
- Jak chcesz mała.-Uniósł ręce do góry i odsunął się tak bym mogła przejść. Wciąż z uniesioną głową minęłam ich i poszłam przodem, zaciskając mocna pięści. Już po kilku krokach zobaczyłam światło zwiastujące koniec korytarza. Koniec wędrówki.
Pomieszczenie do którego weszłam było w kształcie ogromnej kopuły. Na samym środku narysowano symbole sił rządzących światem: światła, wody, powietrza, ziemi, ognia i ducha, tak by tworzył krąg. Brakowało tam jednak znaku ciemności. Z tego co wiem nigdy jej nie pisano. Pozostawiano tylko puste miejsce. Pośrodku postawiono wielką misę w której płoną ogień. Po lewej jak i po prawej stronie stały postacie ubrane w różnego koloru szaty symbolizujące to same co znaki wokół paleniska. Biały, zielony, brudnoczerwony, ciemny błękit, złoty, ciemna szarość i brąz.
Mężczyźni nie ruszyli ze mną dalej. Tu kończyła się już ich rola. Dalej musiałam iść sam. Zeszłam spokojnie z podestu i próbują nie wydawać stopami zbyt głośnych odgłosów ruszyłam przed siebie. Podłoga była zimna, ale w tym momencie niezbyt mi to przeszkadzało. Dziś miała się wydarzyć najważniejsza rzecz w moim życiu i nic nie mogło mi przeszkodzić. Podeszłam do kręgu tak by znaleźć się przed znakiem ognia. Dopiero tu można usłyszeć było ciche pomruki stojących w kole osób. To była piękna pieśń. I każdy z nas ją znał. Ja jednak nie powinnam jej nucić. Nie dziś. Pokłoniłam się przed znakiem i znikąd w mojej dłoni pojawił się nóż. Prosty z drewnianą rączką. Niewiele znaczący. Stanęłam prosto i przecięłam wnętrze lewej dłoni. Krew skapała na ziemię zabarwiając znak pod moimi stopami. Patrzałam na niego tylko przez chwilę, potem wkroczyłam do środka kręgu. Obeszłam palenisko by stanąć naprzeciw "ognia". Wyciągnęłam skaleczoną rękę i ubrudziłam ją w popiołach, które leżały na obrzeżach wewnątrz misy. Potem skaleczyłam drugą dłoń. Teraz wystarczyło ją wyciągnąć, ale zawahałam się. Musiałam to zrobić, ale co jeśli żadne z żywiołów mnie nie przyjmie? Zamknęłam oczy i westchnęłam, jednocześnie unosząc dłoń nad ogień. Krew syczała na palonych węglach. A czerwone płomienie zaczęły mnie parzyć mimo tego że nie powinny. Rozszerzyłam oczy. Na mojej ręce powoli pojawiły się bąble. To nie powinno się dziać... W tym momencie ogień buchnął i wszyscy padliśmy na ziemię. Uderzyłam głową o posadzkę. Wszystko wirowało mi przed oczami. Dopiero po chwili udało mi się dojść do siebie. Ogień nie był już pomarańczowy. Nie przecinały go czerwono- złote pasy. Teraz był czarny jak bezgwiezdna noc. Po misie zaczął spływać ciemny dym, który wręcz przypominał maź. Tak nie powinno być... Bałam się że stanie się coś tym wokół mnie, że to coś ich zaatakuje. Rozejrzałam się, ale na twarzach tych wszystkich ludzi, których znałam było tylko obrzydzenie. A chmura już okryła moje nogi i oplotła dłonie. Tylko na jednej twarzy majaczył się smutek i upokorzenie.
- Babciu..- Wyciągnęłam rękę w stronę tej starszej kobiety, ubranej w ciemnoczerwoną szatę. Tej która była mi tak bliska... ale ona nie chwyciła jej tak jak to robiła gdy byłam smutna. Zrobiła jedynie krok w tył.
- Więc już wiemy czemu niebo płakało... Płakało nad twoim losem, moje dziecię.
W tym momencie zrozumiałam. Już do nich nie należałam. Po policzkach popłynęły mi łzy. Zaczęłam biec przed siebie, a oni nawet nie próbowali mnie zatrzymać. A dym mnie nie odstąpił.

Bo było coś co nie powinno uczestniczyć w tym rytuale. Pradawna siła, której znaku nawet nie pisano przy tworzeniu kręgu. Tak bardzo przez wszystkich znienawidzona. Ciemność.
Teraz nie byłam już ognistym Kitsune.
Byłam Kimiko Firebird.
Byłam jedynym dzieckiem, które przeszło wtedy inicjację.

Jestem Kitsune.
Jestem Demonem.
Jestem Yako.

12 osób-12 prawd.

To co kochamy najbardziej..
... niszczy nas.



Wielu kocha samotność, lecz w pewnym momencie nie potrafi jej znieść.
Niektórzy kochają spędzać czas z innymi, lecz czasem w tym  tłumie zostają sami.
Niewielu kocha pogrążać się w bólu, który zaczyna powoli zjadać ich od środka.
Są też ci którzy kochają nałogi, problem w tym że dla wielu stały się już one zwykłą rutyną.
Osoby które kochają, są porzucane lub niedoceniane przez ukochaną osobę.
Inni stali się "tymi złymi" by móc poczuć się wolni, a zostali samotni.
Kolejni chcieli być wyjątkowi, a stali się tacy sami jak inni.
Niektórzy kochali kolekcjonować, co doprowadziło ich do szaleństwa.
Jeszcze inni narzucali innym swoje przekonania, a w pewnym momencie sami przestali w nie wierzyć.
Niewielu eksperymentowało z samym sobą by się dopasować, a stali się wybrykami natury.
Niektórzy chcieli być kochani, a zostali porzuceni.
Wielu oczekiwało od siebie zbyt wiele i nie podołali.
Ostatni kochali zbyt mocno i zostali zniszczeni.

niedziela, 25 stycznia 2015

TO JA.

Nie wiem czy to boli naprawdę.
Nie jestem pewna czy to czuję, czy tylko to sobie wyobrażam.
Ten ból jest mój.
PRZESTAŃ!
Ten ścisk w żołądku. Te ciągłe myśli o tym jednym.
Żeby sobie ulżyć.
PRZESTAŃ!
Tnę.
Ale krew nie płynie.
Tnę za słabo.
Ale blizny. Taaak...
To one są ważne.
Ból przypomina mi o tym że jeszcze żyję.
Jestem tu.
PRZESTAŃ!
Inni jeszcze o mnie nie zapomnieli.
Ból nie zapomniał.
Samotność nie zapomniała.
Ściągam maskę. Nie muszę się przed tym chować.
PRZESTAŃ!
Tnę jeszcze raz.
Tym razem mocno.
Krew.
Dzięki temu bólowi zapominam o tym drugim bólu.
BÓL.
Czuję się lepiej.
Zimne ostrze noża.
Zaciskam na nim palce.
Głos w mojej głowie.
PRZESTAŃ!
Robię dobrze.
Czuję to.
Wiem co to znaczy.
Nie potrzebuję ich.
BÓL.
Nie chcę go.
Nienawidzę go.
Oddycham nim.
Potrzebuję go.
Krwawię nim.
Myślę o nim.
Kocham go.
Żyję nim.
TO JA.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

(Nie)Winna wycieczka do miasta.

Rozejrzałem się dookoła. Były tu ledwie dwie osoby, włącznie ze mną i kasjerem. Nie był to może najpopularniejszy sklep. ale tylko tu mieli moje ulubione piwo. Zresztą chwilowo nie miałem ochoty na chodzenie pośród tłumów. Zastanawiałem się raczej jak znaleźć wśród nich osobę, która mnie interesowała.
Abeyance.
A więc to było jej imię. Na szczęcie znam szybki sposób by kogoś znaleźć. Wystarczy po prostu przestać szukać. Wypakowałem z lodówki cały zapas piwa. Przeszedłem się jeszcze między półkami i dorzuciłem do zakupów chipsy i mnóstwo truskawkowych lizaków. Co jak co, ale nie lubiłem gdy po paleniu z ust pachniało mi tytoniem. Podszedłem do kasy i postawiłem koszyk na blacie. Mężczyzna tylko kiwnął mi głową, dorzucił zapas papierosów i skasował zakupy. Potem tak samo znudzony jak ja, spakował je, wydał resztę i podał mi reklamówkę.
-Dzięki.
Złapałem torbę i wyszedłem ze sklepu, jak najszybciej chowając się w cieniu. Nie przepadałem za słońcem. Na szczęście idąc bokiem placu mogłem bez problemu uniknąć jego promieni. Jako że moja droga wiodła wręcz w "linii prostej", nie widziałem problemu by się schować. Po drodze rozglądałem się wokół. Śmiejące się grupy dziewczyn ubranych w zbyt krótkie spódniczki, kolesie uchlani jeszcze przed zachodem słońca i kłócąca się para.  Mimo że nie zaznałem uczucia "miłości" wiedziałem że ta parka długo już nie wytrzyma. Stanąłem więc i patrzałem. Krzyczeli na siebie, co raz głośniej, potem kobieta chce odejść, on łapie ją za ramie, ona obraca się i uderza go w twarz. BUM! Sprawa i związek, rozwiązane. Spokojnie szedłem dalej, póki nie dotarłem do sklepu z antykami. Tak na prawdę nie miałem konkretnego celu, chciałem się tylko przywitać.
Otworzyłem drzwi, a ze środka dobiegło szczekanie psa. Sklep był wypełniony meblami., drobiazgami, książkami i wręcz pachniał starością.
- Dzień dobry Andy. Miło cię znów widzieć!
O jeden ze starych foteli, opierał się Gabriel. Długie nugatowe włosy miał jak zwykle splecione w kucyk. Mleczna skóra w cieniu prawie, że świeciła. Na sobie miał dżinsy i ten okropny sweter w biało-granatowe pasy. Uśmiechał się szeroko. Najdziwniejsze jednak były w nim zawsze zamknięte oczy. Nie wiem czy taki się urodził czy to jakaś choroba. Nigdy mi tego nie wyjaśnił. Jakimś dziwnym sposobem mógł jednak oglądać świat.
- Znowu piwo?
Wskazał na moją reklamówkę i uniósł brew. Tylko wzruszyłem ramionami.
- Mógłbyś przestać pić alkohol Andy.
- A ty za to odstaw herbatę.
- Nigdy.
Gabriel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Spokojnym krokiem przeszedł w kierunki recepcji. Dzwoneczek zawieszony na sznurku, obwiązanym wokół nadgarstka, dzwonił za każdym razem, gdy ten się ruszył. Usiadłem na jednej z kanap i wyciągnąłem piwo. Otworzyłem je i uniosłem w stronę Gabriela opartego o blat.
- Twoje zdrowie.
On uniósł filiżankę z herbatą.
- I twoje też!
Siedzieliśmy tak kilka minut w ciszy, popijając napoje.
- OH! No właśnie!
Spojrzałem się na niego zdziwiony, ale on odwrócony do mnie plecami, grzebał już w swoich antykach.
-Znalazłem!
Podszedł do mnie szybkim krokiem i położył mi starą pozytywkę na kolanach. Była zdobiona złotymi pięknymi zawijasami, pomiędzy którymi można było też czasem odnaleźć pojedynczą gwiazdkę. Reszta była cała czarna, tylko gdzie nie gdzie lekko zarysowana. Za prawej strony miała miejsce na kluczyk. Podniosłem wieko do góry. Mała balerin z uniesionymi do góry rękoma "wyprostowała się". Była na prawdę mała w porównaniu do reszty pozytywki, ale równie dopracowana. Miała na sobie czarną sukieneczkę, u dołu z falbankami, a pasie z przewiązaną różową wstążką. Jej brązowe włosy przypominały fale i opadały na plecy figurki, w nich także znalazła się różowa kokardka. Na nogach miała białe baleriny. Skórę miała jaśniutką, a oczy zamknięte. Stała na małym podeściku, który zapewne powinien kręcić się w dźwięki muzyki. Dolną częścią uniesionego wieka było lusterko, ale ono również było zarysowane i pęknięte.
- Masz do niej kluczyk?
Wyciągnął go z kieszeni i podał mi. Staroświecki i złotawy. Już chciałem nakręcić pozytywkę, gdy Gabriel ostudził moje zapędy.
-Niestety mechanizm nie działa- Zmarszczył czoło- A ja się na tym nie zna, więc pomyślałem że może ty mógłbyś pomóc?
Naprawienie jej to była dla mnie drobnostka. Naprawiałem już gorsze rzeczy.
-Nie ma problemu. Tylko musisz mi ją spakować.
-Zawsze mogę na ciebie liczyć.
Zabrał mi pudełeczko z kolan i znów zaczął krzątać się wokół recepcji.
- A tak na prawdę to po co przyszedłeś?
-Szukam czegoś, a raczej kogoś, ale wiesz jaką wyznaję zasadę. Jeśli chcesz kogoś znaleźć...
-...przestań szukać.- Dokończył.
Gdy on zaczął pakować pozytywkę, ja wyjrzałem przez okno, upijając łyk piwa i omal się nie zakrztusiłem. Wśród ludzi na placu znalazłem osobę której szukałem. Wskazałem na okno.
-A widzisz Aniele? Moja metoda działa.
Podał mi paczuszkę.
-Dołożyłem ci tam też dwie książki. No i radzę ci się pośpieszyć, bo zaraz zniknie z pola widzenia.
Miał rację. Dziewczyna prawie skręcała już za róg. Złapałem  szybko pozytywkę i swoją reklamówkę, wybiegając z "Vintage Antiques" najszybciej jak mogłem. Na szczęście miałem to do siebie, że ludzie robili mi przejście i usuwali się na boki, gdy szedłem. Tylko kilka minut zajęło mi dojście do uroczej istotki. Ta spokojnie skierowała się w stronę ławki. Ściągnęła z ramienia torbę i usiadła zaczynając grzebać w jednej z kieszeni. Po chwili otworzyła szeroko oczy coraz gwałtowniej przebierając w kieszeniach. W końcu westchnęła z irytacją i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Przywołałem na twarz uśmiech. "Czyżby czegoś zapomniała?". Skierowałem się w jej stronę. Usiadłem na ławce zachowując odpowiedni dystans. Położyłem swoje rzeczy na ziemi i wyciągnąłem paczkę papierosów wciąż obserwując ją kątem oka.
-Nienawidzę cię wszechświecie- Wyszeptała cicho, by tylko ona mogła to usłyszeć i podniosła torbę zbierając się z ławki.
-Dlaczego? Przecież wszechświat jest taki piękny.- Co jak co, ale przy mnie nie dało się szeptać, bym tego nie usłyszał. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem srebrną zapalniczkę. Włożyłem do ust dwa papierosy, podpaliłem i znów na nią spojrzałem wyciągając w jej stronę paczkę.
-Palisz.- Ni to stwierdzenie, ni to pytanie.
- Czytasz w myślach?- Z pewną ulgą wymalowaną na twarzy wzięła jednego z nich.-Dzięki.
- W myślach raczej nie. Próbowałem, ale nigdy nie udało mi się nauczyć.- Uśmiechnąłem się i podałem jej zapalniczkę. Ściągnąłem okulary, rozsiadłem się na ławce, wyciągając nogi i przeciągając się. Usłyszałem tylko dźwięk uruchamianej zapalniczki i głęboki wdech, nim znów miałem ją w dłoni.
- Dzięki, z nieba mi spadłeś.- Uśmiechnęła się delikatnie, a ja się zaśmiałem.
-Bingo! Upadłe anioły można spotkać wszędzie, wystarczy się rozejrzeć.- Wskazałem na idącą parę- Ten na przykład jest żniwiarzem, a dziewczyna obok nie pożyje długo.
-Naprawdę?- Spytała z udawanym niedowierzeniem- A ja jestem wróżką. Miło mi.- Mimo nieco wrednej odpowiedzi uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Mi również miło. Andy Hollywood, upadły anioł. Służę dowcipem i jak to nałogowiec: piwem, papierosami i lizakami truskawkowymi. Niestety nie mam swojej wizytówki.- Również się uśmiechnąłem. Miała ładny uśmiech, była dowcipna i zadziorna. Andisiowe marzenie.
- Wywalili cię, czy sam odszedłeś?- Spytała o dziwo bez kpiny w głosie.
-Powiedzmy że sam odszedłem. Miałem dość tego że ktoś mi rozkazuje. Za to ciekawszą historią musi być to jak zostałaś wróżką.-Mrugnąłem, a ona uśmiechnęła się, powstrzymując śmiech by w końcu znów na mnie spojrzeć.
-Powiedzmy że samo wyszło. Nie miałam na to wpływu...-Nagle odrzuciła głowę w drugą stronę i wystrzeliła jak z procy przeskakując na drugą stronę ulicy. Do tego prawie wpadła pod auto.
-Na wszystko ma się wpływ..-Spokojnie siedziałem na ławce i obserwowałem dziewczynę. Dopiero gdy obróciła się w moją stronę, zorientowałem się dlaczego wręcz rzuciła się pod samochód. KOT. Po chwili uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-MAJO?!
Na rękach u idącej ku mnie dziewczyny siedziała moja wredna biała wiedźma.
-Majo! Jakim cudem się tu dostałaś?!
-Co?- Abeyance podeszła do mnie gładząc kotkę po głowie .- Twoja zguba?
- Moja. A raczej można powiedzieć że moja. Musiała wsiąść do mojego samochodu.- Wyciągnąłem ręce w jej kierunku, a ona głośno mrucząc przeskoczyła do mnie. Pogłaskałem ją po puchatej łapce.
-Głupiutka Majo.- Zerknąłem na dziewczynę- Dzięki za uratowanie mojej wrednej wiedźmy.- Kotka miauknęła jakby potwierdzając te słowa.
-Spoko, życie tego kota jest warte wiele więcej niż moje.- Wzruszyła ramionami drapiąc Majo delikatnie za uchem.-Poza tym kocham koty.
-Kłóciłbym się, ale koty również kocham. No może z wyjątkiem kotki mojej współlokatorki. Ona mnie nie lubi, a ja jej, ale Majo to moja kochana wredota.- Obserwowałem uważnie jak zachowa się Majo.-Zazwyczaj nie lubi jak się jej dotyka. Lubi cię.
-Zawsze dogadywałam się ze zwierzętami lepiej niż z ludźmi. Mimo że ludzie sami są zwierzętami.-Przerwał jej głośny krzyk kruka.- Tak szybko wrócił?-Mruknął sama do siebie, rozglądając się po niebie.
-Widocznie jesteśmy podobni, ale mogę spytać kto wrócił?- Także się rozejrzałem.
-Yoru- Odpowiedziała krótko wyciągają nadgarstek w górę. Znowu usłyszałem krzyk czarnego ptaka, który spokojnie wylądował na jej ręce, łopocząc skrzydłami i wydając z siebie jeszcze kilka pomruków. Pogładziła delikatnie jego głowę.
-Niezwykłe stworzenia z nich- Przekręciłem głowę naśladując kruka. Nie powiem, byłem zdziwiony że to stworzenie jest pupilkiem tej uroczej istotki- Zazwyczaj towarzyszą żniwiarzom.- Złapałem mocniej Majo chcącą się rzucić na Yoru. Kruk nastroszył pióra, widząc w kocie potencjalne zagrożenie. Dziewczyna przybliżyła nadgarstek do ramienia by mógł na nim usiąść.
- A on towarzyszy mnie.- Uśmiechnęła się - Ksiądz powiedział, że są omenami śmierci. Myślał że się wystraszę. ale ja jestem dumna z tego, że akurat ten jest moim przyjacielem. Kto wie, może coś w tym jest.
- Lepszy kruk niż człowiek. Ksiądz miał prawie rację. Tyle że one jej nie zwiastują, one po prostu wiedzą kiedy i gdzie ktoś zginie. Zresztą nie sądzę, żeby same w sobie były złe. Gdyby towarzyszył mi kruk tez bym się cieszył. Jeżeli masz przy sobie jednego z nich to znaczy że ktoś tam na dole- Wskazałem palcem w dół na ziemię- Cię pilnuje.
- Na dole powiadasz.- Złapała swoją torbę i uwiesiła na drugim ramieniu. Spojrzała na mnie jeszcze raz- Tak w ogóle mam na imię Abeyance, ale dla lepszej ludzkości Abey.- Powiedziała po czym ruszyła ulicą. Gdy przechodziła obok mnie zauważyłem dziwny uśmiech na jej twarzy.- Wierzę ci.
Powiedziała, by dalej spokojnie kroczyć w nieznaną mi stronę ze swoim krukiem na ramieniu.
- Nie wszystkie anioły mają skrzydła.
- Miło  było cię poznać Abey.- Mruknąłem już raczej bardziej do siebie niż do niej, wciąż ją obserwując. Po chwili złapałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę samochodu. Już nawet nie chowałem się przed słońcem, a mój cień padał na mijane przez mnie mury.
Cień ze skrzydłami.