sobota, 21 maja 2016

Moja klątwa

Jakim cudem mogła mieć tak piękne oczy? Dwa przerażone bursztyny spoglądały na mnie spod oprawy ciemnofioletowych włosów. Jak? Jak ktoś taki mógł je mieć? A dziewczyna? Patrzyła na mnie ze strachem. Spojrzenie diabelskich bursztynowych oczu skrzyżowało się z anielskimi krwawymi tęczówkami.
Jej kosa leżała niedaleko, a ona jakąś chwilę wcześniej, upadła przede mną na kolana. Trzymałem miecz skierowany prosto w jej serce, ale nie potrafiłem się ruszyć. Nie umiałem jej skrzywdzić.
- Jak... jak się nazywasz?- Zająknąłem się, ale tylko na chwilę. Nie mogłem pozwolić sobie na stratę pewności siebie. Nie teraz. A co najgorsze nie mogłem oderwać od niej wzroku. Od jej pięknych oczu. W tym czasie bursztyny pociemniały, jakby w złości lub w smutku.
- Curse... klątwa.- Prychnęła, bardziej do siebie niż do mnie- Nawet samo imię wskazuje że jestem ofiarą losu.
Sarkastyczny uśmiech pojawił się na jej twarzy, lecz po chwili zniknął. Najwyraźniej dziewczyna przypomniała sobie w jakiej sytuacji się znalazła. A ja? ja tak po prostu zacząłem się śmiać.
- Za szczęśliwy traf nie można uznać wpadnięcia na anielskiego wojownika- Uśmiechnąłem się nonszalancko i spojrzałem na jej kosę.
- Chciałabyś mnie zabić?
- Takie mamy rozkazy... Dziś jest nasz dzień...
Miała rację. Przypadały takie dwa dni w roku. Najpierw Podziemni polowali na Skrzydlatych, kolejnego Skrzydlaci na Podziemnych. Ofiary mogły się tylko chronić i uciekać, nie mogły zabijać. W końcu sarna nie zabija wilka.  Zazwyczaj nie wchodzimy sobie w drogę, póki wręcz nie musimy spotkać się twarzą w twarz, ale w te dwa dni...następował absolutny chaos i przekraczano wszelkie granice. Co oznaczało tylko jedno.
Dziś ona mogła zabić mnie. A za kilka godzin.... ja mogłem zabić ją.
- Jutro jest nasz. Chociaż na dobrą sprawę mógłbym cię związać, przetrzymać i zabić dopiero o świcie.
Spuściła wzrok, a jej włosy opadły jej na twarz.
- A więc chcesz mnie zabić?
Nie odpowiedziałem. Mój miecz wciąż dotykał miejsce w którym znajdowało się jej serce. Uniosłem go do góry i przyłożyłem jej do gardła.
- Wstań
Podniosła się powoli na drżących nogach, ale gdy spojrzałem w jej oczy zobaczyłem w nich pewność siebie. Niesamowite. Ktoś właśnie groził jej śmiercią... a ona patrzyła napastnikowi prosto w oczy. A do tego... zauważyłem to dopiero po chwili... nosiła różaniec na szyi.
- Mógłbym cię zabić... spętać, odebrać moc, pozbawić głowy następnego dnia... ale... myślę że jesteś dość mądra by wykorzystać szansę.
Odsunąłem miecz i opuściłem go. Dawałem wybór. Mogła mnie gonić, mogła próbować szukać kogoś innego... a mogła poszukać kryjówki na następny dzień. Po raz pierwszy zrobiłem coś takiego i sam nie wiedziałem dlaczego. Za to na twarzy Curse malował się szok. Kompletne niedowierzanie. Rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Czarne pióra zaszeleściły. Kątem oka zauważyłem jeszcze jak kosa, trafia z powrotem do jej ręki. ***
-CURSE!
Poderwałem się na łóżku. Dyszałem ciężko. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Jej oczy śniły mi się w nocy. Po raz kolejny w przeciągu kilku godzin zrywałem się z krzykiem. Nie umiałem pojąć czemu nie mogę pozbyć się widoku jej twarzy z własnych myśli. Powinienem to potrafić, a jednak.. nie udawało się.
Musiałem ją znaleźć, ale nie miałem pojęcia jak. Sprawa byłaby ułatwiona, gdyby nie to że dzisiaj był Dzień Skrzydlatych. Ubrałem się w swoje szaty i wyszedłem ze swojej kwatery. Cóż jeśli naprawdę ma pecha... to wpadnie na mnie prędzej czy później prawda? Wędrowałem spokojnie leśnym ścieżkami....
BOOM!
Zostałem rzucony na ziemię. Otworzyłem oczy. Dwa bursztyny, ciemny fiolet i krzyżyk na szyi. A nie mówiłem? Ona na serio miała pecha.
- Wiesz jedno muszę przyznać... niezły element zaskoczenia- Uśmiechnąłem się do niej, a ona o dziwo odwzajemniła się tym samym. Oboje podnieśliśmy się z ziemi.
- Wybacz, ale nie mam czasu na pogawędki z nadętym anielskim wojownikiem, tak jakby na mnie polują.
Prychnąłem.
- Tak jakby po to tu jestem. Trzymaj się mocno.
- Co....
Ledwo zdążyła wypowiedzieć jedno słowo i już unosiliśmy się w powietrzu. Myślałem że z przerażenia zacznie krzyczeć, ale zawiodłem się. Nic takiego nie nastąpiło. Objęła mnie mocno ramionami i nogami jak dziecko, a twarz wtuliła w moją szyję. Musiałem ją ukryć w miejscu w którym nikt jej nie znajdzie. A wiadomo przecież, że najciemniej jest pod latarnią. Moje skrzydła same skierowały nas w stronę mojej anielskiej kwatery. Gdy dolecieliśmy postawiłem ją delikatnie na podłodze i zacząłem zasłaniać okna.
- Ahhhh czyli zabrałeś mnie tam, gdzie jest najwięcej osób, które mogą mnie zabić...- Prychnęła- Tak to jest przecież najlepszy sposób na ochronienie mnie...
Miałem ochotę ją udusić. Naprawdę, ale zamiast tego podszedłem do niej... i pocałowałem ją. Delikatnie, a Curse to odwzajemniła. Odsunąłem się od niej. Bursztyny były pełne zaskoczenia. Otworzyła usta, ale nie przez ładne kilka minut nie potrafiła wydać z siebie dźwięku.
- Prawie nikogo nie ma w okolicy- Powiedziałem to choć tak do końca nie byłem tego pewien. Miałem przynajmniej taką nadzieję.- Zresztą nawet gdyby to nikt cię tu nie znajdzie.
Dziewczyna westchnęła i przyjrzała się mi.
- Nawet nie wiem jak masz na imię...
- Andy...
- Moje imię znasz..
Owszem sama mi się przecież przedstawiła. Okna były pozasłaniane, ale pokój i tak był oświetlony. Curse zaczęła rozglądać się w okół.
- Masz tu całkiem przyjemnie.
Roześmiałem się.
- Mamy akurat ten luksus, że sami możemy wyposażać swoje lokum.
Dziewczyna chodziła po pokoju podnosząc wszystko lub badając wzrokiem. Znalazła się w zupełnie nowej sytuacji, więc wcale nie dziwiłem się, że tak się zachowuje. Ja pewnie też bym tak reagował. Pozwoliłem jej na wszystko, póki z zaciekawieniem nie podeszła do mnie. Spojrzała na mnie jak na śliczny okaz w ludzkim zoo (których idei wciąż nie rozumiałem, choć lubiłem je odwiedzać), a potem uśmiechnęła się, wyciągając niepewnie rękę.
- Mogę?
Miała na myśli moje skrzydła. Natychmiast je zwinąłem.
- Wiesz...
Zmarszczyła brwi i nosek, a potem odsunęła się wściekła.
- Nie ufasz mi tak? No tak... ledwo mnie znasz.. a przecież jestem z Podziemi.
- Co?- Spojrzałem na nią zdziwiony- No tak ty możesz nie wiedzieć!
Złapałem ją za ramię i obróciłem ją, tak żeby stała twarzą do mnie.
- Anielskie skrzydła są raczej intymną strefą. Nie żebym ci nie ufał, zresztą umiałbym się obronić, ale to po prostu coś czego nie dajemy robić każdemu. Dotknięcie czyiś skrzydeł jest bardzo podobne w naszym przypadku do przysięgi, że jesteśmy dla siebie...- Zarumieniłem się- Jak partnerzy... no wiesz...
Spojrzała na mnie rozbawiona, a potem jak gdyby nigdy nic ze śmiechem rzuciła się na łóżko.
- Czy ktoś ci mówił, że słodko się rumienisz? I to że faceci nie powinni tego robić?

Była naprawdę niezwykła. Kto potrafił by tak podchodzić do tej całej sytuacji w ten sposób? Spędziliśmy ze sobą wtedy całą noc przy okazji wywołując bitwę na poduszki, a po całej mojej komnacie, a ona zadowolona z siebie obserwowała jak sprzątam ten cały bałagan. Potem znów ją pocałowałem. Nie chcąc wypuszczać jej ze swoich ramion i nie musiałem. Spała ze mną. W moich ramionach, a ja czułem że to właśnie tam jest jej miejsce. Miała być moja.
Pamiętam to tak dobrze... a minęło tyle lat... wciąż ją kocham choć miałem nadzieję, że może zapomnę, ale nawet upadłe anioły najwidoczniej nie umieją tej trudnej sztuki. Wciąż czuje jej zapach, słyszę jej głos, widzę jej twarz w mijanych na ulicy kobietach, ale żadna z nich nie ma tej jednej rzeczy. Dopiero teraz to zrozumiałem.

TYLKO ona mogła mieć tak piękne oczy.