That's the thing about pain. It demands to be felt.
Leżę nieruchomo z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w sufit. Nie widzę w nim nic ciekawego. Przez okno wpada nikłe światło lamp. Co jakiś czas ulicą przejeżdża samochód, zakłócając nocną ciszę. Mimo że mój dom jest położony w centrum miasta, wieczorem niewiele się tu dzieje. Nikt nie wraca pijany. Nikt nie spaceruje z psem. Nic tu nie jeździ.
Na zewnątrz zaczął szczekać pies. Był naprawdę uroczym psiakiem, ale miał to do siebie że zawsze budził swojego właściciela, by ten jechał do pracy. Ciekawe czy ten mężczyzna po prostu nie zainwestował w budzik. Tak jak co noc światła w domu na przeciwko się zapaliły, a ja musiałam zamknąć oczy by nie oślepnąć. Z cichym westchnięciem przewróciłam się na drugi bok... To nie był dobry pomysł. Moje ręce natychmiast pochłonął ból. Jęknęłam cicho i spojrzałam w dół. Byłam już do tego tak przyzwyczajona, że zapomniałam co sobie zrobiłam. Całe moje przedramiona były pokryte bandażami. W niektórych miejscach krew już dawno przesiąkła przez materiał. Rany nie były duże, ale były na tyle głębokie by obficie krwawić. Gdyby ktokolwiek zajrzał pod bandaże ujrzałby delikatną skórę, pokrytą licznymi bliznami i krwawiącymi ranami. W pewnych momentach towarzyszył mi tylko ból. Jedyny przyjaciel, który był zawsze ze mną. Nawet w chwilach osamotnienia. Spojrzałam w górę i napotkałam swój własny wzrok w lustrze. Bursztynowe oczy lśniły w ciemności. Hipnotyzowały, jedyna rzecz jaka mnie wyróżniała. No może nie jedyna, bo to na czym każdy się skupiał to moja twarz, a raczej na jej połowie. Blizny. Jedna na drugiej. Wyróżniające się tak bardzo na tle mojej skóry. Prawa strona mojego oblicza jest przez nie całkowicie zdeformowana. Odwróciłam wzrok. Nie musiałam na to patrzeć. Znałam ułożenie każdej, choćby najmniejszej, linii na pamięć. Sprawiały że wspomnienia do mnie wracały. Złe wspomnienia...
Oślepiająca biel. Wszystko wokół zamazane. Mocne pasy zaciskały się na moich ramionach i kostkach. Szarpałam się i krzyczałam. Tak bardzo chciałam uciec, ale oni mi nie pozwolili. Podali mi tylko środki uspokajające. Reszta jest rozmazana, a ja nie jestem zdolna do złożenia jej w całość.
Spojrzałam na elektroniczny zegarek. Była szósta rano, a ja już na pewno nie zasnę. Ześlizgnęłam się z łóżka uważając, żeby nie obciążać zbytnio rąk. Stopami wylądowałam na miękkim dywanie, a szare spodnie od piżamy, musnęły mi kostki. Mrużąc oczy, wstałam i zamknęłam okno. Było tu już wystarczająco chłodno, a ja miałam na sobie tylko szarawy podkoszulek. Cicho wyszłam z pokoju. W przeciwieństwie do domu mojego najlepszego przyjaciela, mój był mały i nowoczesny.
Łazienka nie znajdowała się daleko. Zapaliłam światło, a halogeny oślepiły mnie na chwilę swoim bladym światłem. Gdy na powrót mogłam wszystko widzieć, podeszłam do zlewu na którym stał koszyk wypełniony bandażami. Odwinęłam ten na moich rękach i wrzuciłam je do kosza stojącego przy szafce. Wyciągnęłam z niej wodę utlenioną i wacik. Delikatnie przemyłam krwawiące wciąż ranki...
Przemyli mi twarz i skaleczenia, które tak naprawdę sami zrobili. Wiłam się z bólu, a oni tylko się uśmiechali mówiąc, że niedługo to wszystko się skończy i że nie powinnam się tym zbytnio zamartwiać, bo jestem tylko eksperymentem. Bo niedługo umrę.
Na zewnątrz zaczął szczekać pies. Był naprawdę uroczym psiakiem, ale miał to do siebie że zawsze budził swojego właściciela, by ten jechał do pracy. Ciekawe czy ten mężczyzna po prostu nie zainwestował w budzik. Tak jak co noc światła w domu na przeciwko się zapaliły, a ja musiałam zamknąć oczy by nie oślepnąć. Z cichym westchnięciem przewróciłam się na drugi bok... To nie był dobry pomysł. Moje ręce natychmiast pochłonął ból. Jęknęłam cicho i spojrzałam w dół. Byłam już do tego tak przyzwyczajona, że zapomniałam co sobie zrobiłam. Całe moje przedramiona były pokryte bandażami. W niektórych miejscach krew już dawno przesiąkła przez materiał. Rany nie były duże, ale były na tyle głębokie by obficie krwawić. Gdyby ktokolwiek zajrzał pod bandaże ujrzałby delikatną skórę, pokrytą licznymi bliznami i krwawiącymi ranami. W pewnych momentach towarzyszył mi tylko ból. Jedyny przyjaciel, który był zawsze ze mną. Nawet w chwilach osamotnienia. Spojrzałam w górę i napotkałam swój własny wzrok w lustrze. Bursztynowe oczy lśniły w ciemności. Hipnotyzowały, jedyna rzecz jaka mnie wyróżniała. No może nie jedyna, bo to na czym każdy się skupiał to moja twarz, a raczej na jej połowie. Blizny. Jedna na drugiej. Wyróżniające się tak bardzo na tle mojej skóry. Prawa strona mojego oblicza jest przez nie całkowicie zdeformowana. Odwróciłam wzrok. Nie musiałam na to patrzeć. Znałam ułożenie każdej, choćby najmniejszej, linii na pamięć. Sprawiały że wspomnienia do mnie wracały. Złe wspomnienia...
Oślepiająca biel. Wszystko wokół zamazane. Mocne pasy zaciskały się na moich ramionach i kostkach. Szarpałam się i krzyczałam. Tak bardzo chciałam uciec, ale oni mi nie pozwolili. Podali mi tylko środki uspokajające. Reszta jest rozmazana, a ja nie jestem zdolna do złożenia jej w całość.
Spojrzałam na elektroniczny zegarek. Była szósta rano, a ja już na pewno nie zasnę. Ześlizgnęłam się z łóżka uważając, żeby nie obciążać zbytnio rąk. Stopami wylądowałam na miękkim dywanie, a szare spodnie od piżamy, musnęły mi kostki. Mrużąc oczy, wstałam i zamknęłam okno. Było tu już wystarczająco chłodno, a ja miałam na sobie tylko szarawy podkoszulek. Cicho wyszłam z pokoju. W przeciwieństwie do domu mojego najlepszego przyjaciela, mój był mały i nowoczesny.
Łazienka nie znajdowała się daleko. Zapaliłam światło, a halogeny oślepiły mnie na chwilę swoim bladym światłem. Gdy na powrót mogłam wszystko widzieć, podeszłam do zlewu na którym stał koszyk wypełniony bandażami. Odwinęłam ten na moich rękach i wrzuciłam je do kosza stojącego przy szafce. Wyciągnęłam z niej wodę utlenioną i wacik. Delikatnie przemyłam krwawiące wciąż ranki...
Przemyli mi twarz i skaleczenia, które tak naprawdę sami zrobili. Wiłam się z bólu, a oni tylko się uśmiechali mówiąc, że niedługo to wszystko się skończy i że nie powinnam się tym zbytnio zamartwiać, bo jestem tylko eksperymentem. Bo niedługo umrę.
Owinęłam ręce czystym materiałem, a potem spokojnie wzięłam szczoteczkę i pastę. Wyszorowałam zęby. Nie było tu lustra w którym mogłabym się przeglądać. Nie chciałam go tu. Nie chciałam na siebie patrzeć. A to z jednego powodu. Nienawidziłam siebie.
Sprawdzali jak długo człowiek może wytrzymać ból i jakie jego natężenie zaczyna niszczyć. Nie byłam jedyna. Nie tylko ja byłam eksperymentem. Było nas więcej, kilku, kilkunastu, może kilkudziesięciu. Nie wiem dokładnie. Byliśmy w osobnych pomieszczeniach. Klatkach. Żadne z nas nie wiedziało gdzie jesteśmy. Wszyscy przerażeni. Wszyscy byliśmy eksperymentami.
Sprawdzali jak długo człowiek może wytrzymać ból i jakie jego natężenie zaczyna niszczyć. Nie byłam jedyna. Nie tylko ja byłam eksperymentem. Było nas więcej, kilku, kilkunastu, może kilkudziesięciu. Nie wiem dokładnie. Byliśmy w osobnych pomieszczeniach. Klatkach. Żadne z nas nie wiedziało gdzie jesteśmy. Wszyscy przerażeni. Wszyscy byliśmy eksperymentami.
Poszłam do sypialni i przebrałam się. Długa , obcisła tunika z długimi rękawami i czarne jeansy. Na szyi zawiesiłam mały naszyjnik w kształcie kluczyka, który dostałam. Nigdy nie zostawiałam go w domu. Złapałam swoją torbę i przeszłam korytarzem do salonu. Małe złociste motylki, zamachały na mój widok skrzydełkami. Nie miałam pojęcia skąd się tu wzięły, ale były tu od zawsze, więc nawet ich nie wyganiałam.
Leżałam w swojej klatce, gdy to się stało. Huk. Chaos. Krzyki. Odgłosy strzelania. Wszystkie drzwi się otworzyły. Ledwo zdolna do tego żeby się podnieść, ze względu na okropny ból, który czułam, ruszyłam ku drzwiom. Wszystkie eksperymenty patrzyły po sobie przerażone i zdumione za razem. Żadne z nas nie wiedziało co zrobić. Po chwili poczułam jak ktoś szarpie mnie za spodnie. Mała dziewczynka, o kremowych włosach i ciepłych, brązowych jak czekolada oczach. Eksperyment numer 12~ Solitude. Miała na sobie krótką sukieneczkę.
- Meg... Musimy coś zrobić. Musimy uciec.
Ironia losu. Ta, która jest jednym z pierwszych eksperymentów. Ta, która spędziła tu tak wiele lat ( a przecież miała ich tak mało). Ta, która nie widziała świata poza laboratorium. Ta, która "lekarza" traktowała jak własnego ojca. Chciała stąd uciec. I prosiła o pomoc mnie. A ja głupia się zgodziłam. Złapałam ją mocno za rękę.
- Biegnijcie... tak szybko jak możecie.- Tylko tyle dałam radę powiedzieć, ale wystarczyło. Wszyscy mnie posłuchali. Ktoś nawet podbiegł by pomóc mi i Soul. Eksperyment numer 896. Chłopak, którego doładowywano by był jak najsilniejszy. Biegliśmy przez korytarz, a awaryjne światła migały. Przed nami pojawiła się grupka lekarzy, ale nie zainteresowali się nami uciekli, chcąc ratować własne życie. Jakże bardzo się myliłam myśląc że nam się uda. Większości udało się już wybiec przez drzwi, zanim zostałam popchnięta na ziemię. Eksperymenty numer 1, 2, 3 i 4, z broniami w ręku. 759,52,896,453 wszyscy padli na ziemię, gdy kule przebiły ich serca. Soul zniknęła. Jedynka schylił się nad mną z nożem.
- Nigdy cię nie lubiłem- Tak po prostu przeciął mi żyły, a ja straciłam przytomność.
Wyciągnęłam z lodówki kanapkę i wrzuciłam ją do torby.
Uratowali nas. Żołnierze. Zniszczyli laboratorium, a eksperymenty odesłali do bazy wojskowej. To właśnie tam się obudziłam. Nikomu nie pozwoliłam do siebie podejść, krzyczałam i chowałam się w kącie pokoju. Nie potrafiłam już żyć. W końcu do mojej celi zawitał On. Młody żołnierz, o czarnych włosach i szarych oczach. Był naprawdę miły. Nic dziwnego, że zostaliśmy przyjaciółmi. Opowiedział mi o wszystkim, ja sama nic nie pamiętałam, podobno Jedynka upuścił mi tyle krwi, że prawie umarłam, a co za tym idzie doszło do uszkodzenia komórek mózgowych~ wymazało mi pamięć. Gdy już doszłam do siebie fizycznie, lekarze (tym razem prawdziwi) zaczęli się obawiać o moje zdrowie psychiczne. Jednak... Jednak nic nie potrafili z nim zrobić. Nie potrafili pozbawić mnie moich lęków i chęci samookaleczania. Dali mi spokój i pozwolili Damonowi zabrać mnie z bazy. Znalazł mi dom, pracę i pomagał na wszelkie sposoby. Stał się moim przyjacielem.
Nawet maskę dostałam od niego.
Złapałam klucze i podeszłam do szafki stojącej obok frontowych drzwi. Tu także wisiało lustro. Ni to blond, ni to brązowe, lekko pofalowane włosy, opadały mi na ramiona. Nawet nie starałam się ich poprawić. Wysunęłam szufladę i wyciągnęłam z niej białą jak marmur maskę. Na jednej stronie z delikatnego złotawego materiału utworzono motyle skrzydło, po drugiej delikatny kwiatek. Namalowano też złote zawijasy, które dodawały jej jeszcze większego uroku. W przeciwieństwie do mnie maska zawsze się uśmiechała. Nałożyłam ją i przełożyłam przytrzymującą ją gumkę przez głowę. Teraz widać było już tylko moje oczy. Zerknęłam tylko na siebie raz jeszcze i wyszłam z domu z brzdękiem przekręcając klucz w zamku.
- Nigdy cię nie lubiłem- Tak po prostu przeciął mi żyły, a ja straciłam przytomność.
Wyciągnęłam z lodówki kanapkę i wrzuciłam ją do torby.
Uratowali nas. Żołnierze. Zniszczyli laboratorium, a eksperymenty odesłali do bazy wojskowej. To właśnie tam się obudziłam. Nikomu nie pozwoliłam do siebie podejść, krzyczałam i chowałam się w kącie pokoju. Nie potrafiłam już żyć. W końcu do mojej celi zawitał On. Młody żołnierz, o czarnych włosach i szarych oczach. Był naprawdę miły. Nic dziwnego, że zostaliśmy przyjaciółmi. Opowiedział mi o wszystkim, ja sama nic nie pamiętałam, podobno Jedynka upuścił mi tyle krwi, że prawie umarłam, a co za tym idzie doszło do uszkodzenia komórek mózgowych~ wymazało mi pamięć. Gdy już doszłam do siebie fizycznie, lekarze (tym razem prawdziwi) zaczęli się obawiać o moje zdrowie psychiczne. Jednak... Jednak nic nie potrafili z nim zrobić. Nie potrafili pozbawić mnie moich lęków i chęci samookaleczania. Dali mi spokój i pozwolili Damonowi zabrać mnie z bazy. Znalazł mi dom, pracę i pomagał na wszelkie sposoby. Stał się moim przyjacielem.
Nawet maskę dostałam od niego.
Złapałam klucze i podeszłam do szafki stojącej obok frontowych drzwi. Tu także wisiało lustro. Ni to blond, ni to brązowe, lekko pofalowane włosy, opadały mi na ramiona. Nawet nie starałam się ich poprawić. Wysunęłam szufladę i wyciągnęłam z niej białą jak marmur maskę. Na jednej stronie z delikatnego złotawego materiału utworzono motyle skrzydło, po drugiej delikatny kwiatek. Namalowano też złote zawijasy, które dodawały jej jeszcze większego uroku. W przeciwieństwie do mnie maska zawsze się uśmiechała. Nałożyłam ją i przełożyłam przytrzymującą ją gumkę przez głowę. Teraz widać było już tylko moje oczy. Zerknęłam tylko na siebie raz jeszcze i wyszłam z domu z brzdękiem przekręcając klucz w zamku.