Znasz może anielską hierarchię? Jeśli nie, powinieneś ją poznać. Jeśli tak, moja historia będzie dla ciebie o wiele łatwiejsza do zrozumienia.
Na samej górze są Serafiny, potem Archaniołowie, Cherubinowie, Aniołowie Stróżowie i zwyczajni Aniołowie. To tak w mocnym skrócie. Każda z tych grup wierzy, że każde stworzenie ma wolną wolę, samo decyduje o tym jak dalej potoczy się jego przyszłość i w każdej chwili może ją zmienić.
Na początku powinienem się jednak (chyba) przedstawić. Tego podobno wymaga kultura, cóż... Ja sam nie jestem tego już taki pewien. Nazywam się Andy Hollywood. I jestem upadłym aniołem. Dlaczego upadłym? Zaraz się tego dowiesz.
Wiele lat temu byłem jednym z głównych pomocników archaniołów. Wojownikiem. Moim głównym zadaniem było dopilnowanie by każdy człowiek, czy ważne stworzenie miało swojego anioła stróża i żeby każdy anioł stróż miał kogo pilnować. To zadanie wydaje się łatwe, prawda? Cóż nie było. Istniał pewien haczyk, właściwie dlatego byłem wojownikiem, a nie zwykłym aniołem. Stróżowie są na tyle silni by chronić ciała przed przyjęciem nad nim kontroli przez nieczystą siłę, szatana, zresztą nazwij to sobie jak chcesz. Żaden nie jest jednak na tyle silny bo bronić przed tym drogocenną duszę. A tam gdzie są ci "dobrzy", muszą być też ci "źli". Tymi "złymi" były anioły ciemności, o kruczych skrzydłach i żniwiarze, dusze którym nie było dane zaznać spokoju po śmierci, bo tej śmierci zaznać wcale nie powinni. Wierzyli oni, że człowiek ma już napisane przeznaczenie i nic tego nie zmieni, nawet jego wybory. A jeśli jego przeznaczeniem jest wysadzić się w powietrze i przy okazji połowę budynków mieszkalnych wokół, trzeba go zlikwidować. To właśnie przed tym miałem ochraniać. Byłem na tyle silny, że nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Jednak pewnego dnia na mojej drodze stanął ktoś kto otworzył mi oczy. Anielica ciemności o imieniu Curse, która o ironio, zawsze nosił różaniec, z czarnych koralików, na szyi. Uświadomiła mi że tak na prawdę żadnej ze stron nie chodzi o żadną cholerną duszę o to już od wieków. To przerodziło się w grę. Kto będzie miał więcej dusz na koncie, wygrywa. A ja byłem częścią tej farsy tak jak i Curse. Po kilku rozmowach uświadomiłem sobie, że nie chcę już być. Jedynym sposobem był upadek.
W księgach znalazłem zapiski jak do niego doprowadzić. Oczywiście podzieliłem się nimi z C., ale ona wciąż się wahała. Ja byłem pewien tego co muszę zrobić. A było na to aż kilka sposobów. Pozbawienie ciała duszy i zawierzenie jej tym samym pomiędzy światem żywych, a umarłych. Niestety w większościach przypadków była śmierć winnego. Pozbawienie innego anioła skrzydeł, też raczej nie wchodziło w grę. Nikt nie powinien ich tracić tylko dla tego że ja tego chcę. Jedyną rzeczą jaką mogłem zrobić to skuszenie gwiazdy. Nie tak żeby cię pokochała. Musiała jedynie dotknąć ziemi i przyjąć materialną formę.
Powoli zacząłem wcielać swój plan w życie. Siadałem zawsze w tym samym miejscu. Pod tym samym drzewem. Patrzyłem na tę samą gwiazdę i udawałem że jej się zwierzam. Może było to mozolne, ale wolałem spędzić jeszcze te kilka miesięcy pomiędzy anielskimi bufonami, niż zostać jednym z nich do końca życia.
Pewnego dnia zeszła do mnie, a ja ją odrzuciłem tak po prostu. Nic nie tłumacząc. Nie była mi już do niczego potrzebna. Nawet bym ją wyśmiał, ale była moim zdaniem już dość zagubiona w tej całej sytuacji.
Błąkałem się wtedy po ziemi parę dni zanim postanowiłem wreszcie wrócić do "domu". Mając wciąż palącego się papierosa w ustach postawiłem tam nogę. Miałem nadzieję, że łamiąc przykazanie, jeszcze bardziej wnerwię archaniołów. Miałem rację. Tylko miałem i problem. Moi "przyjaciele" zabrali mnie do Serafinów. Zanim się zorientowałem, skuli mnie, przeczytali wyrok, ich pomocnicy przytrzymali mnie, a najstarszy z nich podszedł do mnie i tak po prostu...wyrwał mi skrzydła. Nigdy nie zapomnę tego bólu, ciepła krwi spływającej mi po plecach i tego co tamten Serafin, wtedy powiedział.
- Rany zagoją się, mogą nawet i zniknąć, ale twoja krew na zawsze splamiła to miejsce. Tak jak ona tu pozostanie, ty już więcej nie możesz tu wrócić.
Nie obchodziło mnie wtedy to tak bardzo. Byłem przecież wolny. A raczej tak mi się zdawało. Nie mogę umrzeć, każda rana goi się w nienaturalnym tempie. Nie należę już nawet do żadnej z "grup", a i tak mogę wyczuwać "dobrych" i "złych". Widzenie aury wokół tych, którym grozi niebezpieczeństwo też nie jest zbyt miłe wierzcie mi albo na przykład to że nie mogę się upić! Do cholery! Naprawdę nie żartuję. Ile bym nie wypił i tak nie będę miał nawet kaca. Nawet nie czuję smaku. Przynajmniej mam jeszcze papierosy.
A co do Curse, nigdy już jej nie spotkałem. Dopiero jakiś rok temu dowiedziałem się, że zginęła kilka dni po moim upadku. Podobno chciała zawiesić jakąś duszę między światami, ale zauważył ją żniwiarz. Gdy tylko zobaczył co chciała zrobić, pozbawił ją głowy.
Znalazłem go. Miał zawieszony jej różaniec na swojej kosy, jak trofeum. Chłopaczyna jak mnie zobaczył, stracił głowę. I to w sensie dosłownym. Zrobiłem mu to samo, co on jej.
Od tamtego momentu mam jej różaniec zawsze przy sobie.